Październikowe wybory parlamentarne zmieniły układ sił na polskiej scenie politycznej, po ośmiu latach pozbawiając władzy Prawo i Sprawiedliwość. Inicjatywa powołania rządu leży po stronie dotychczasowej opozycji i to od niej zależeć będzie wygląd powyborczego krajobrazu Polski.
Tekst: Kacper Koźluk
15 października wstrząsnął Polską – już w wieczór wyborczy, po ogłoszeniu sondażowych wyników exit poll, stało się jasne, że PiS odda władzę. Pierwotna euforia zniknęła z twarzy polityków partii rządzącej, kiedy szybkie kalkulacje pozwoliły stwierdzić, że najwyższy wynik w wyborach parlamentarnych – 35,5 proc. – nie umożliwia uformowania rządu w żadnym z potencjalnych układów sił.
Optymizm demokratycznej opozycji umacniał się wraz z publikacją porannych sondaży late poll oraz podaniu przez Państwową Komisję Wyborczą 17 października wyników z niemal wszystkich okręgów. Najsilniejszą jej frakcją pozostaje, bez zaskoczenia, Koalicja Obywatelska z wynikiem nieco powyżej 30 proc., ale to Trzecią Drogę z zaskakująco wysokim poparciem 14,5 proc. należałoby nazwać największym wygranym wyborów. Gorzkie zaskoczenie czekało Lewicę, która, uzyskawszy 8,5 proc., znalazła się zaledwie punkt procentowy ponad zdecydowanym przegranym – Konfederacją (7,2 proc.). Osiągnięty przez nią wynik okazał się ponad dwukrotnie niższy niż wskazywały sondaże zaledwie kilka tygodni przed wyborami.
Przyczyn takiego właśnie wyniku wyborów jest wiele, jednak części z nich możemy doszukać się w ostatnich dniach kampanii: gigantyczna mobilizacja elektoratu opozycji na marszu 1 października czy błyskotliwy występ Szymona Hołowni podczas debaty w TVP. Największy wpływ na wynik miała jednak 74-proc. frekwencja, która okazała się najwyższą w całej historii III RP i przetasowała karty w rękach komitetów. Choć jednogłośnie okrzyknięto ją w nocy 15 października największym ze zwycięstw tych wyborów parlamentarnych, według wielu analityków jest to oznaka zmęczenia i frustracji narodu.
Aktywizacja niezdecydowanych nie dodała głosów Lewicy i Konfederacji, a podzieliła mandaty głównie między PiS i PO – utrzymała więc polaryzacyjny trend ostatnich lat politycznego dyskursu. Wahający się wyborcy tylko częściowo wsparli dodatkowymi głosami świeżą Trzecią Drogę. W wielu kampanijnych wypowiedziach 15 października jawił się jako najważniejsza data w historii polskiej demokracji od 1989 r.
Nowe oblicze kampanii
Strategią wielu komitetów, co szczególnie uwidoczniło się na przykładzie Konfederacji, stało się tworzenie kanałów komunikacyjnych – poprzez media społecznościowe czy mniejsze redakcje internetowe – które, skupiając osoby o zbliżonych poglądach, pozwalają precyzyjnie kierować do nich sprofilowane komunikaty. W takich warunkach łatwo jest budować wizerunek profesjonalnego ugrupowania, który akurat w przypadku Konfederacji nie wytrzymał starcia z merytoryczną polemiką, co ujawniło się m.in. podczas przegranej debaty Sławomira Mentzena z Ryszardem Petru. Choć przejaskrawiona, strategia ta stała się jedną z głównych metod prowadzenia kampanii w ponowoczesnym społeczeństwie skupionym w dużej mierze wokół mediów społecznościowych.
Wokół elektoratów wyrosły swoiste bańki, do których trafia wyłącznie konkretny przekaz z konkretnej opcji politycznej – czasem serwowany (za ogromne pieniądze) z ogromną dokładnością. Dobrym przykładem są oparte na wieloletnich badaniach społecznych precyzyjnie targetowane reklamy internetowe PiS w końcowej fazie kampanii. Dlatego też ograniczone były przepływy wyborców między ugrupowaniami i to pomimo licznych afer, które, choć niosły się wielkim echem, nie przyniosły znaczących zmian sondażowych. Można stwierdzić, że wielu wyborców działa jak członkowie partii – nie są przekonywani, a sami przekonują. To zjawisko uwidoczniło się przy okazji wspomnianych kryzysów grożących partii rządzącej. U jej rdzennego elektoratu nie powodowały one spadku zaufania, a wręcz jego wzrost – zachęcając sympatyków (czy raczej fanatyków) do obrony.
Poczucie silnej identyfikacji, różne w zależności od elektoratów poszczególnych partii, jest wynikiem specyficznego prowadzenia kampanii, opartego na silnych emocjach i polaryzacji. Budując odpowiednie narracje, ugrupowania pozwalają wyborcom identyfikować się z danymi poglądami i przeżywać określoną historię.
Argumenty merytoryczne schodzą na dalszy plan, razem z istotnością programów, pełniących zaledwie fasadową funkcję. Pozbawieni wspólnego języka, pojęć i wartości Polacy tracą zdolność do prowadzenia merytorycznych dyskusji pomiędzy osobami o odmiennych poglądach, sprowadzając proces podejmowania decyzji do pytania: w którą opowieść o Polsce wyborcy są gotowi uwierzyć?
15 października rozstrzygała się kwestia niedopuszczenia do władzy zdrajcy z Brukseli i odsunięcia od niej starego dziada z kotem – to pod tymi sztandarami zebrało się najwięcej wyborców. Zwłaszcza tych, dla których były to pierwsze wybory od lat. Mimo entuzjazmu płynącego z wyniku ostatnich wyborów, należy jednak zachować rezerwę – mimo wszystko niewiele wskazuje na to, żebyśmy uczynili chociaż jeden krok ku bardziej świadomemu społeczeństwu obywatelskiemu.
Jaka Polska nas czeka?
Pomimo najwyższego wyniku PiS, to opozycja jest zdecydowanym wygranym październikowych wyborów i to do niej ostatecznie należeć będzie uformowanie rządu. Warto zaznaczyć, że jest to proces trzyetapowy. W pierwszej kolejności premiera wskazuje prezydent – zwyczajowo jest to przedstawiciel ugrupowania, które zdobyło najwięcej głosów, dlatego Andrzej Duda najpewniej powierzy to zadanie kandydatowi PiS.
To, kogo zobaczymy w pierwszym szkicu gabinetu, nie ma jednak większego znaczenia – w obecnym układzie sił PiS nie jest w stanie uformować większości parlamentarnej. Taką próbę podejmuje, próbując znaleźć koalicjantów z Konfederacji czy PSL. Biorąc jednak pod uwagę jednogłośny sprzeciw całej sceny politycznej, znalezienie przynajmniej trzydziestu kilku niezbędnych posłów wydaje się nieosiągalne. Tym bardziej przy niepewnej dalszej współpracy z Suwerenną Polską Zbigniewa Ziobry, która dotychczas była zrzeszona z PiS w Zjednoczonej Prawicy.
W tej sytuacji inicjatywa przejdzie do Sejmu, który w ciągu kolejnych 14 dni będzie miał za zadanie wskazać własnego kandydata na premiera, wywodzącego się ze stronnictwa posiadającego większość bezwzględną. Posiadanie większości będzie niezbędne do zapewnienia nowemu rządowi wotum zaufania. Z racji na przewidywaną długość trwania procesu formowania koalicyjnego rządu, można się spodziewać, że naszym tegorocznym prezentem na Boże Narodzenie będzie rząd z stworzony przed dotychczasową demokratyczną opozycję.
W fotelu premiera z końcem roku najpewniej zobaczymy więc Donalda Tuska. Nie powinno dziwić pojawienie się w rządzie również liderów pozostałych ugrupowań opozycyjnych – Szymona Hołowni, Władysława Kosiniaka-Kamysza czy kandydatów Lewicy: Krzysztofa Gawkowskiego lub Agnieszki Dziemianowicz-Bąk. Uformowanie gabinetu, nawet w czasie miesiąca miodowego opozycji, będzie z pewnością burzliwym procesem, którego efekty trudno przewidywać. Przy tak znacznej liczbie nowych twarzy w sali plenarnej Sejmu, nie można wykluczyć żadnego scenariusza – nawet takiego, w którym do Rady Ministrów dołączy Roman Giertych, pomagając również rozliczyć dotychczasową władzę.
Jakkolwiek zresztą taki gabinet nie zostałby uformowany – wiadomo, że będzie miał bardzo ograniczone możliwości. Na drodze do zmiany prawa stanie, reprezentujący interesy Zjednoczonej Prawicy, Prezydent Andrzej Duda, którego weto będzie zawsze wiążące. Na chwilę obecną nic nie wskazuje na to, żeby opozycja była w stanie zdobyć sejmową większość trzech piątych niezbędną do odrzucenia prezydenckiego weta (278 posłów i posłanek). Będzie to problem nie tylko w prowadzeniu szeroko zakrojonych zmian systemowych, lecz także uniemożliwi zmiany np. w telewizji publicznej czy obiecane wyborcom postawienie przed Trybunałem Stanu samego prezydenta.
Dodatkową trudnością jest upartyjnienie urzędów, ministerstw, sądów, prokuratury czy spółek Skarbu Państwa – usunięcie partyjnych nominatów będzie trudne i czasochłonne, ale konieczne do usprawnienia działania państwa pod nowymi rządami. Zwolnienie świeżo powołanego na kolejną kadencję prezesa NBP Adama Glapińskiego, jak i związanych z byłą już partią rządzącą członków Rady Polityki Pieniężnej może okazać się niemożliwe przed upłynięciem ich długich kadencji. Na opozycyjny rząd czekają pozostawione przez władzę Zjednoczonej Prawicy bomby z opóźnionym zapłonem.
Po rezygnacji z dumpingowych (celowo zaniżanych) cen paliw przez Orlen, widzimy już powoli ich wzrost. Z kolei przedwczesne obniżenie stóp procentowych może sprawić, że inflacja będzie jeszcze trudniejsza do zbicia. Warto jednak zauważyć, że rynki entuzjastycznie przyjęły zmianę władzy – o poranku po wieczorze wyborczym notowania indeksu WIG20 wzrosły, a złoty umocnił się względem innych walut.
W pierwszych tygodniach nowych rządów, zaczynających się najprawdopodobniej z nowym rokiem, można spodziewać się „sprzątania po PiS” – odpartyjnienia administracji, zakończenia sporu o sądownictwo, próby odblokowania wypłat unijnych środków (m.in. z Krajowego Planu Odbudowy) czy normalizacji stosunków z Unią Europejską i Ukrainą. Trudności pojawią się z czasem przy realizacji postulatów programowych partii opozycyjnych – co na pewno da o sobie znać przy próbie wprowadzenia ustawy legalizującej aborcję, wobec której sprzeciwić się może część posłów Trzeciej Drogi, jak i nawet Koalicji Obywatelskiej. Nowa prawicowa opozycja może wciąż odgrywać na scenie politycznej większą rolę, niż wynika to z samych uprawnień prezydenta.
Przy relatywnie niewielkiej, spluralizowanej większości w Sejmie, dotychczasowi rządzący mogą wciągać poszczególnych posłów i pojedyncze frakcje w krótkotrwałe sojusze, zorientowane wokół określonych spraw – na przykład wspomnianej aborcji – skutecznie ograniczając sprawczość nowej władzy. Jest to jednak miecz obosieczny – tymi samymi narzędziami może posługiwać się dotychczasowa opozycja – grając na strachu posłów PiS przed ich osłabionym stronnictwem czy toczącymi się rozliczeniami, mogą skutecznie przeciągać ich na swoją stronę, powoli zmierzając do osiągnięcia większości uniezależniającej od prezydenckiego weta.
Jeżeli w ciągu najbliższych kilku tygodni komisje śledcze ds. „afer PiS” rozpoczną działanie, mają szansę zdążyć z ogłoszeniem wyników swoich śledztw tuż przed wiosennymi wyborami samorządowymi, pogrążając i tak już osłabioną Zjednoczoną Prawicę. Zmniejszenie wpływów regionalnych jest realnym scenariuszem, który silnie uderzyłby w hierarchiczne lokalne struktury partii. W parze z dość prawdopodobną porażką w przyszłorocznych wyborach europejskich, będzie to oznaczało naprawdę trudną pozycję dla PiS przed rywalizacją o fotel prezydencki w 2025 r. Jakikolwiek kandydat nie będzie reprezentował byłej władzy, czeka go wyjątkowo wymagająca walka z najbardziej prawdopodobnym konkurentem ze strony KO – Rafałem Trzaskowskim.
PiS w obecnym kształcie jest partią zmęczoną władzą, wypaloną i przestarzałą – do tego pozbawioną energicznego lidera, Jarosław Kaczyński nie posiada już bowiem swojej dawnej charyzmy. Partia potrzebuje nowego kierownictwa, zmiany wizerunku i wizji na przyszłość. Trudno spekulować świeżo po pierwszych od ośmiu lat przegranych przez nią wyborach, jednak można odnieść wrażenie, że jeśli nic się w partii nie zmieni, obecna sytuacja może stanowić początek jej rozpadu.
Wybory 15 października przesądziły o wyglądzie sceny politycznej na wiele kolejnych lat – do rządu wraca Lewica, pierwszy raz znajdzie się w nim ugrupowanie Szymona Hołowni. To nie pierwszy wspólny rząd PO i PSL, jednak nie spotkamy tym razem na listach nazwisk wielu czołowych polityków, którzy od lat tworzyli te ugrupowania. Wieczór wyborczy KO zdominował Tusk w otoczeniu swojego sztabu – to głównie młodzi ludzie, którzy od niedawna, ale z sukcesami, działają w polityce. Na znaczeniu zyskuje pokolenie wyborców, dla których konflikt PO–PiS nie jest już tak istotny, jak np. spór na linii Lewica–Konfederacja.
To duża nadzieja dla politycznego mainstreamu na obopólną zmianę narracji i rozpad frakcji anty-Tusk lub anty-Kaczyński. Jest to nie tylko problem młodych, czego dowodzi wspomniana już historyczna frekwencja zmęczonych i sfrustrowanych polityką Polek i Polaków. W kampanii wyborczej główne partie umacniały polaryzację, wytwarzając w wyborcach potrzebę opowiedzenia się po jednej ze stron konfliktu i dzieląc tym samym kraj na pół.
Tegoroczne wybory pozbawiły władzy ugrupowanie wprowadzające w Polsce miękki autorytaryzm – walcząc z sądownictwem, podporządkowując media, upośledzając aktywność społeczną. Nowy rząd, złożony z dotychczasowej opozycji, stoi przed szansą odbudowania demokracji liberalnej na miarę europejskiego kraju. Nie jest to w żadnym razie koniec historii polskiej polityki, ale z całą pewnością nadszedł jej moment zwrotny.