Kilka obrazów z Warszawy, kilka słów z Berlina

Tekst: Katarzyna Kowalewska, Zdjęcia: Tomasz Dwojak

To zdjęcia mojego kolegi Tomka z czarnych protestów w Warszawie. Tomek powiedział, że gdyby mógł opublikować tylko jedno z nich, wybrałby właśnie to, które wygląda jak z dystopijnego filmu albo serialu, na przykład z Black Mirror. Grzecznie już było – mówi widoczny transparent, uzasadniając, dlaczego tak wiele haseł zawiera wulgaryzmy. To zdjęcie dokumentuje nastroje społeczne w Warszawie, chyba najbardziej wzburzonym mieście w Polsce. Ale to wzburzenie podzielają nie tylko wielkie miasta. Z dumą oglądałam zdjęcia z protestu w Goleniowie, niewielkiej miejscowości w województwie zachodniopomorskim, z którą czuję się szczególnie związana.

Gdybym ja mogła opublikować tylko jedno zdjęcie zrobione przez Tomka, wybrałabym to, które w tym tekście widnieje jako drugie. Jest na nim transparent ze smutnym, rozeźlonym muminkiem z zakrwawionym wieszakiem w ręku. Po trzech latach studiów polonistycznych w Warszawie, mieście będącym najbliżej polskiej polityki, przestałam wierzyć w moc słów. Ten obraz – celny, artystyczny, pełen nawiązań – kondensuje konsekwencje decyzji Trybunału Konstytucyjnego.

 

Z kolei gdybym miała wybrać zdjęcie spoza albumu Tomka, wybrałabym to zrobione w domu przez moją koleżankę D. przed wyjściem na protest. Są na nim dwa transparenty, które nie dotarły na manifestację. Zostały jej wyrwane z rąk i porwane przez dwóch mężczyzn twierdzących, że moja pobita przez nich znajoma sama się przewróciła i to nie oni ją, ale ona ich kopała. Stało się to 27 października, w dniu orędzia Jarosława Kaczyńskiego. Z kolei 28 października grupa młodych mężczyzn zaatakowała zaangażowaną społecznie reżyserkę teatralną Katarzynę Szyngierę. Autorka spektaklu Lwów nie oddamy wraz z grupą znajomych wracała z protestu. Udało im się uciec. Na swoim profilu facebookowym napisała: Wczorajszym orędziem Jarosław Kaczyński dał przyzwolenie na przemoc. Uważajcie na siebie. 30 października agresja na ulicach eskalowała do tego stopnia, że bałam się o życie i zdrowie przyjaciół. Z przerażeniem czytałam doniesienia o rannych osobach, w które nacjonaliści i bojówkarze rzucili petardami.

Żadnego z haseł z cyklu „Jebać PiS” i „Wypierdalać” nie można zrównać z bezpośrednimi aktami agresji, do których dochodzi na ulicach, a którym przykład dało najpierw zachowanie policji w sprawie Margot, a następnie nawoływanie prezesa partii rządzącej do tego, by bronić polskiego kościoła przed niszczycielskimi siłami.

Nie ma mnie na żadnym ze zdjęć Tomka, tak jak nie ma mnie na żadnych innych zrobionych w polskich miastach, ponieważ od początku września mieszkam w Berlinie. Czuję się winna, że nie ma mnie w kraju w kluczowym dla mojej ojczyzny momencie, a czas spędzam w mieście otwartości, tolerancji, równości. Kiedy ja jechałam autobusem na protest przed Ambasadą Polski w Berlinie, starsza pani pokazała mi znak trzymania kciuków, a siedzący nieopodal mężczyzna poprosił, czy może zrobić zdjęcie transparentu. To dobrze, że protestujecie. Powodzenia! – powiedział mi po niemiecku. Tekst składamy w sobotę 31 października, 1 listopada odbędzie się ostatni strajk w Berlinie. W poniedziałek 2 listopada rozpocznie się lockdown. Jaka będzie sytuacja w Polsce? Nie wiem.

Moi znajomi w Berlinie nie do końca rozumieją, co się dzieje w Polsce. Im jeszcze trudniej niż mi uwierzyć, że to wszystko naprawdę jest możliwe. Koleżanka ze Szwajcarii spytała mnie: So, Kasia, what a woman in Poland will do when her unborn baby will be terminally ill? Odpowiedziałam, że to zależy od tego, jak zamożna jest ta kobieta. Właściwie nikt z grupy moich znajomych – głównie Szwajcarów, Francuzów, Anglików, Niemców i Włochów – nie jest w stanie sobie wyobrazić sytuacji, gdy aborcja na żądanie nie jest legalna. Zakaz terminacji ciąży w przypadku ciężkich wad płodu brzmi dla nich jak zupełna abstrakcja. But why does your government do that? – spytała mnie Włoszka, a ja do tej pory nie wiem, czy nie znam odpowiedzi na to pytanie, czy znam ich za dużo, lecz żadnej z nich nie rozumiem.

O sytuacji w Polsce znacznie łatwiej rozmawia mi się z przyjaciółmi i znajomymi, którzy zostali w Warszawie. Słucham ich relacji i zwierzeń, oglądam zdjęcia, nagrania, relacje. Moja warszawska przyjaciółka powiedziała mi, że podczas drugiego dnia protestów nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Że czuła się jak bohaterka filmu o PRL-u z nieco zbyt współczesną piosenką Kocham wolność Chłopców z Placu Broni w soundtracku. Ale że jednocześnie naprawdę dzieje się coś bardzo ważnego i dużego.

Moja polska szefowa powiedziała, że chociaż nigdy nie czuła takiej rzeczywistej energii płynącej z protestów, a wrażenie siły zawsze szło u niej w parze z doświadczeniem bezsilności, to tym razem jest inaczej. To największe polskie strajki od czasów Solidarności. Na protestach energia kobiet, ich wściekłość, żal powodują eksplozję wiary, że tak jak kiedyś komunistyczne władze dopuściły do Okrągłego Stołu Wałęsę, tak teraz konserwatywny rząd będzie zmuszony wysłuchać przedstawicielek i przedstawicieli protestów. J. napisała mi: To już nie chodzi tylko o sprzeciw wobec decyzji Trybunału Konstytucyjnego. Może za rok wrócisz do lepszej Polski.