Już za kilka dni wszyscy ruszymy do urn oddać głos w wyborach parlamentarnych. Głosowanie to nie będzie jednak jedynym tego dnia. Odbędzie się też wtedy nieco zapomniane (a może przemilczane?) przez opinię publiczną referendum. Warto przed 15 października zastanowić się również nad jego wagą, by podjąć świadomą decyzję – tak samo jak w przypadku wyborów. Co by nie mówić, w końcu referendum to też narzędzie demokracji.
Tekst: Arkadiusz Paweł Bujak
Jaka jest stawka?
Zwolennicy referendum mówią o święcie demokracji i oddawaniu głosu ludowi. Przeciwnicy z kolei nazywają je demagogią i wskazują, że jest ono jedynie narzędziem kampanijnym partii rządzącej. Czy tego chcemy, czy nie – referendum ma jednak realne znaczenie i może być wiążące. Jaki jest warunek? Musi w nim wziąć udział ponad połowa uprawnionych do głosowania.
„Wziąć udział” oznacza tutaj: pobrać kartę. Nawet jeżeli oddamy nieważne głosy, i tak zaliczymy się do frekwencji referendalnej. Jeśli przekroczy ona 50 proc., organy państwa będa musiały zastosować się do wyników głosowania. Warto zaznaczyć, że według sondaży wynik referendum do ostatniej chwili może balansować na granicy bycia wiążącym – chęć udziału w głosowaniu deklarowało w badaniu United Surveys dla Dziennika Gazety Prawnej i RMF FM (przeprowadzonego w dniach 15-17 września 2023) 49 proc. Polaków. Oznacza to, że każdy głos – lub jego brak – może się liczyć.
Referendum jest narzędziem konstytucyjnym – to jeden z nielicznych przejawów demokracji bezpośredniej i jednocześnie najbardziej jaskrawy z nich. Rzeczywiście, jest to jedyna możliwość, jaką ma szary obywatel, by de facto spełnić rolę parlamentarzysty, którego głos decyduje o sprawach ważnych dla państwa. Polsce daleko do Szwajcarii, gdzie obywatele mają szansę wypowiedzieć się na ważne dla państwa tematy średnio dwa razy w roku. Ale nawet kiedy referenda są w naszej ojczyźnie przeprowadzane, nie zawsze cieszą się dużym zainteresowaniem.
W ostatnim referendum, ogłoszonym w 2015 r. przez ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego, głosowało jedynie 7,8 proc. uprawnionych. Teraz, jeśli będzie ich więcej, powodem będzie między innymi bezprecedensowe połączenie referendum z wyborami parlamentarnymi. Spośród kilku referendów przeprowadzonych w III RP największym zainteresowaniem cieszyło się to akcesyjne, przeprowadzone w 2003 r., kiedy to 59 proc. uprawnionych poszło do urn, by głosować nad przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Było to jak dotąd jedyne z referendów, które przekroczyło próg 50 proc. frekwencji.
W głosowaniu z 1997 r. nad przyjęciem obowiązującej do dzisiaj Konstytucji frekwencja wyniosła 43 proc. – referendum konstytucyjnego nie obowiązywał jednak wtedy 50-proc. próg, dlatego mimo stosunkowo niskiego zainteresowania wśród obywateli wciąż było ono wiążące dla władzy.
Zapomniane narzędzie kampanii
Spośród referendów z przeszłości tegoroczne głosowanie najbardziej przypomina to ostatnie, czyli z 2015 r. Wspólną cechą jest wykorzystanie referendum jako narzędzia politycznego przez wybrane środowisko. Osiem lat temu celem Bronisława Komorowskiego przed drugą turą wyborów prezydenckich było zdobycie sympatii wyborców Pawła Kukiza, który w pierwszej turze zdobył aż 20 proc. poparcia.
Referendum dotyczyło sztandarowych postulatów wchodzącego do wielkiej polityki muzyka – pytania obejmowały m.in. kwestię wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. Ostatecznie Komorowski drugą turę przegrał na rzecz urzędującego do dziś Andrzeja Dudy, a referendum, które odbyło się kilka miesięcy później, nie rozgrzało opinii publicznej poza zagorzałymi sympatykami Kukiza, wciąż wierzącymi w jego wizję.
Obecnie przedwyborczym celem rządzącego Prawa i Sprawiedliwości zdaje się być zmobilizowanie wyborców przy użyciu referendum, w którym mogą dać jasny wyraz swoim poglądom, zbieżnym z programem partii. W drugiej kolejności ma ono również zachęcić do głosowania na tę partię osoby niezdecydowane, które docenią zwrócenie uwagi m.in. na temat migracji czy wieku emerytalnego.
Warto więc raz jeszcze przypomnieć cztery pytania referendalne:
- Czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki?
- Czy popierasz podniesienie wieku emerytalnego, w tym przywrócenie podwyższonego do 67 lat wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn?
- Czy popierasz likwidację bariery na granicy Rzeczypospolitej Polskiej z Republiką Białorusi?
- Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?
Trudno mieć złudzenia co do roli, jaką referendum miało grać w kampanii wyborczej partii rządzącej. Od dłuższego czasu głównym tematem kampanii i przedmiotem wzajemnych oskarżeń rządu i opozycji jest kwestia migrantów, która dotyczy dwóch ostatnich pytań. Jest to zresztą temat, który wstrząsa obecnie całą Unią Europejską, m.in. przez coraz mniej kontrolowany napływ imigrantów do Włoch. Trzecie pytanie zawiera też silną sugestię zagrożenia, które może nadejść ze strony Białorusi i Rosji.
Kontrastuje to z dwoma pierwszymi pytaniami, które nie dotyczą tematów dominujących ostatnio w debacie publicznej. Podniesienia wieku emerytalnego do 67 lat nie proponuje obecnie żadna siła polityczna. Jedyna propozycja zmian w tej sprawie, jaka przebiła się do szerszego odbiorcy, pochodziła od Ryszarda Petru, który postulował zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn na poziomie 62 lat. Do pomysłu zrównania wieku emerytalnego obu płci przychyla się też część przedstawicieli Lewicy.
Paradoksalnie, w momencie, gdy część tematów referendalnych rozgrzewa do czerwoności scenę polityczną w przedwyborczym szale, kampania referendalna praktycznie nie istnieje. Billboardy i plakaty związane z referendum pojawiają się rzadko i jeśli już, to przy okazji promocji kandydatów do parlamentu.
Nie jest zaskoczeniem, że kampania referendalna zmieniła się w kampanię pro- lub antyfrekwencyjną, w której kandydaci partii rządzącej zachęcają do samego udziału w głosowaniu, a opozycja do bojkotu referendum. Również referendalne spoty opozycji starają się raczej dyskredytować to głosowanie, przywołując m.in. hipokryzję rządu w sprawie migracji – np. przypominając o aferze wizowej w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Z drugiej strony warto wspomnieć liczne spoty partii rządzącej przestrzegające przed zagrożeniem ze strony migrantów czy Rosji oraz słynny spot z udziałem prezesa Kaczyńskiego i jego kota, w którym zaprezentowano stanowisko partii w kwestii emerytur. Formalnie materiały te należały jednak do kampanii wyborczej, a nie referendalnej.
Ciężar debaty przeniósł się więc z pytania, jak głosować w referendum – na pytanie, czy w ogóle warto to zrobić. Zwolennicy wzięcia udziału w referendum argumentują swoje stanowisko przede wszystkim sprawczością referendum i możliwością realnego zadecydowania o przyszłości kraju przez obywateli. Przeciwnicy protestują przeciwko ośmieszaniu idei referendum poprzez zadawanie w nim stronniczych pytań. Warto zaznaczyć, że spośród partii opozycyjnych tylko Lewica otwarcie wzywa do bojkotu. Pozostałe ugrupowania, krytykując tegoroczne referendum, zostawiają swoim wyborcom wolną rękę w sprawie głosowania.
Co kryje się w pytaniach?
Pozornie nie ma nic prostszego niż pytanie typu: tak lub nie. Pytania jednak nie są tak proste, jak mogą się wydawać, a żeby świadomie zdecydować – warto wiedzieć, czego dokładnie dotyczą.
Z pewnością decyzji nie ułatwia niejasność sformułowań zawartych w pytaniach. Nie wiemy, jakie sektory gospodarki mamy uznać za strategiczne, gdzie kończy się sprzedaż i zaczyna wyprzedaż, jaka jest dokładna liczba migrantów, o których jesteśmy pytani albo czym właściwie jest europejska biurokracja. Uderza potoczność lub pejoratywność takich sformułowań, jak właśnie „wyprzedaż”, „biurokracja” czy „narzucanie”.
Pytanie pierwsze dosyć jednostronnie objaśnia wyborcom skutki prywatyzacji. Na pewno nie pomaga też fakt, że pytanie drugie składa się tak naprawdę z dwóch różnych pytań i trudno powiedzieć, jak ma głosować zwolennik podniesienia wieku emerytalnego, ale akurat nie do 67 roku życia (tutaj należy chociażby wspomniana wyżej koncepcja Ryszarda Petru, która zakłada m.in. podniesienie wieku kobiet o 2 lata).
Niektóre z pytań wymagają od nas udzielenia lub odmówienia wotum zaufania partii rządzącej w jej konkretnych decyzjach. Jest tak w przypadku pytania emerytalnego, które dotyczy ewentualnego odwrócenia reformy PiS, obniżającej wiek emerytalny do 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn. Drugim przykładem jest pytanie o przyszłość bariery granicznej, która powstała z inicjatywy partii rządzącej, przy wątpliwościach części opozycji. Prawo i Sprawiedliwość zawsze też deklarowało sprzeciw wobec prywatyzacji spółek państwowych.
Najbardziej skomplikowane wydaje się pytanie czwarte, które odwołuje się do konkretnego mechanizmu relokacji uchodźców, proponowanego przez Unię Europejską. Zawierający go pakiet migracyjny obecnie nie obowiązuje, jest jedynie projektem, którego całość ma zostać przyjęta do kwietnia przyszłego roku. Relokacja wcale nie jest według niego obowiązkowa – jest jedynie jednym z trzech możliwych środków, obok wsparcia finansowego i operacyjnego, a decyzja o wyborze konkretnego środka ma należeć do państwa.
Co ważne, Polska może się ubiegać o całkowite wyłączenie z programu obowiązkowej solidarności, które przysługuje krajom zmagającym się z „presją migracyjną”. Może być to uzasadnione dużą liczbą uchodźców z Ukrainy lub sytuacją na granicy polsko-białoruskiej.
Jak głosować, a jak nie głosować
Jak już wiadomo, kluczowym elementem referendum jest frekwencja. Warto stąd wiedzieć, co zrobić, by nasz głos się liczył, a z drugiej strony, jak skutecznie zbojkotować głosowanie. Pytanie, jak poprawnie zagłosować, jest raczej oczywiste – należy postawić krzyżyk w jednej z kratek, oznaczonej TAK lub NIE. Wewnątrz kratki nie może być żadnych innych dopisków (to różnica między referendum a wyborami). Nie jest problemem odpowiedzieć tylko na część pytań.
Pewnych trudności może natomiast nastręczać pytanie, co zrobić, żeby nie podbijać frekwencji. Odpowiedź jest tu najprostsza z możliwych – wystarczy nie pobierać karty do głosowania. Osoby pracujące w komisji mają obowiązek odnotować ten fakt w spisie wyborców. Warto jeszcze raz zaznaczyć – ważny głos to nie to samo, co ważna karta. Pobrana karta sprawia, że liczymy się do frekwencji referendum, nawet jeśli nie zaznaczymy żadnej z odpowiedzi.
Nie polecamy przedzierać pobranej karty przy wrzucaniu do urny. Co prawda ustawodawca mówi nam, że taka karta jest nieważna (kodeks wyborczy), ale gdzie indziej mówi też, że niszczenie karty jest przestępstwem (kodeks karny), co podkreślał ostatnio przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej. Krótko mówiąc, jest to zbędne ryzyko.
Mimo wszystko ważne jest, aby obywatele w ustroju demokratycznym podejmowali samodzielne, niezmanipulowane wybory – pozostaje liczyć, że tak również będzie 15 października i niezależnie od wyniku głosowań, polskie społeczeństwo stanie się dojrzalsze politycznie.