Zbrodnia w białych rękawiczkach

Tekst: Artur Veryho
Grafika: Anna Balcerak

Od grudnia ubiegłego roku ludność Górskiego Karabachu jest praktycznie odcięta od świata zewnętrznego. W każdej chwili w regionie może wydarzyć się humanitarna tragedia. A to wszystko, by wygrać wieloletni spór o kawałek terytorium. Uwagę świata przykuło cierpienie ukraińskiej ludności po bestialskiej rosyjskiej inwazji – nie możemy jednak przymykać oka na krzywdy wyrządzane w innych częściach świata.

To, co widzimy, zależy od tego, na co patrzymy i co nauczyliśmy się dostrzegać – zaznacza często prorektor SGH Krzysztof Kozłowski. Masakra w Buczy, deportacje ludności i prowokowanie katastrofy humanitarnej. Są to obrazy znane nam z rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Dostrzegamy to i pomagamy ofiarom, przez co Rosja ponosi znaczące straty i słabnie. Przez wojnę trudniej jest nam jednak zauważyć, że są też inne regiony, w których popełniane są zbrodnie. Jednym z tych miejsc jest Górski Karabach, zwany również przez Ormian – Arcachem.

Głęboki konflikt

Jesienią 2020 r. Azerbejdżan naruszył status quo w Górskim Karabachu i zaatakował nieuznawaną przez nikogo na świecie republikę. Jego przewaga ludnościowa i technologiczna okazała się przytłaczająca, dlatego Azerowie odnieśli zwycięstwo. 10 listopada 2020 r. podpisano zawieszenie broni, w wyniku którego Republika Górskiego Karabachu straciła około 70 proc. swojego terytorium. Na pozostałym obszarze rozmieszczono rosyjski kontyngent sił pokojowych, który ma tam stacjonować do 2025 r., z możliwością przedłużenia jego obecności za zgodą obu stron. Na mocy porozumienia odblokowane mają być też szlaki komunikacyjne z Azerbejdżanu do Nachiczewanu, będącego azerską eksklawą, a granice Górskiego Karabachu mają zostać wytyczone na nowo.

Realizacja tych postanowień napotyka jednak na poważne przeszkody z obu stron. Armenia zgadza się odblokować połączenie z Nachiczewanem, lecz nie godzi się na ich eksterytorialność, której domaga się Azerbejdżan. Z kolei Azerowie chcą zmusić Armenię do przeprowadzenia delimitacji granic na swoich warunkach i zgodnie z sowieckimi mapami, które przyznają więcej terenów Azerbejdżanowi. Chcą również, by pozostała część Górskiego Karabachu powróciła pod kontrolę Azerów, co miałoby ostatecznie rozwiązać kwestię sporu.

Aby zmusić Armenię do realizacji postanowień z zawartego zawieszenia broni pod swoje dyktando, Azerbejdżan nie stroni od eskalacji mimo zawartej ugody. Od czasu do czasu na granicy ormiańsko-azerskiej wybuchają konflikty, w trakcie których azerskie wojska wdzierają się w głąb terytorium niepodległej Armenii. Rzadziej do podobnych incydentów dochodzi w samym Górskim Karabachu i są one nakierowane przede wszystkim na dyskredytację rosyjskich sił pokojowych.

Niewidzialna zbrodnia

Dotychczas wywierana przez Azerbejdżan presja nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, dlatego Azerowie zdecydowali się zaostrzyć działania. 12 grudnia 2022 r. grupa azerskich „aktywistów” zablokowała jedyną drogę prowadzącą z Górskiego Karabachu do Armenii. Oficjalnym powodem tej blokady jest rzekome wydobywanie surowców na terenie Górskiego Karabachu, co miałoby zagrażać środowisku. Blokada jedynej drogi (nazywanej też „drogą życia”) ze stolicy Górskiego Karabachu – Stepanakertu – do Armenii grozi katastrofą humanitarną w Arcachu, bowiem uniemożliwia zaopatrzenie ludności w żywność i niezbędne środki medyczne. Azerbejdżan, od czasu do czasu, blokuje też dostawy gazu.

Złamać kręgosłup

4 listopada 2022 r. na stanowisko premiera nieuznawanej Republiki Górskiego Karabachu wstąpił filantrop i miliarder Ruben Wardanian. Po zaprzysiężeniu symbolicznie wyrzekł się obywatelstwa rosyjskiego. Chciał za pomocą swojego kapitału i autorytetu wesprzeć znajdujący się w tragicznej sytuacji Górski Karabach. Oficjalnie nie wiadomo, w jaki dokładnie sposób zagrażał pozycji Azerbejdżanu, ale Baku domagało się jego dymisji w zamian za odblokowanie korytarza. 23 lutego władze Górskiego Karabachu poszły na ustępstwa i Ruben Wardanian zrezygnował ze stanowiska, jednak mimo obietnic – nie zakończyło to trwającej od grudnia blokady.

Blokada Arcachu, poza zmuszeniem Armenii do realizacji niekorzystnych dla niej postanowień zawieszenia broni z 2020 r., może mieć jeszcze inny cel. Jest nim definitywne złamanie mentalności Ormian z Górskiego Karabachu. Przed wojną na terytorium Karabachu mieszkało 150 tys. ludzi. Po wojnie podmioty z Arcachu i niezależne instytucje dziennikarskie (m.in. Hayk Media) szacują, że liczba mieszkańców regionu spadła do 120 tys. osób. Azerskie władze zaznaczają z kolei, że w Górskim Karabachu nie pozostało więcej niż 30 tys. Ormian. W podawanych przez różne źródła danych widać duże rozbieżności – liczne relacje wskazują jednak, że wielu Ormian, którzy musieli opuścić zajęte przez Azerbejdżan miasta, wcale nie chce wyjeżdżać z Karabachu. Specjalnie dla nich budowane są nowe osiedla mieszkaniowe w stolicy regionu. Chcą pozostać na ziemi swoich przodków, mimo że życie we współczesnym Arcachu jest ekstremalnie trudne i niebezpieczne, ponieważ w każdej chwili możliwe jest starcie z azerskim wojskiem.

Tę właśnie determinację mieszkańców Górskiego Karabachu chcieliby złamać Azerowie, zmuszając ludzi do opuszczenia swych mieszkań. Choć nikt publicznie tego nie deklaruje, część azerskich elit marzy o Azerbejdżanie w pełni wolnym od mniejszości ormiańskiej. Aby tego dokonać, potrzebne jest „tylko” wysiedlenie Ormian. Według zwolenników tego rozwiązania, społeczność międzynarodowa przyjmie fakt masowego wygnania bez większego oporu.

Zbyt długa smycz

Szukając alternatywy dla rosyjskiego gazu, wzrok europejskich decydentów skierowany jest na Azerbejdżan, który przynajmniej częściowo mógłby zaspokoić energetyczne potrzeby Europejczyków. Surowiec miałby być transportowany przez Turcję. W teorii pozwoliłoby to zdywersyfikować dostawy i wzmocnić bezpieczeństwo energetyczne Unii Europejskiej. A do czego mogłoby doprowadzić w praktyce?

Wyobraźmy sobie rok 2025. Rosyjskie siły pokojowe wychodzą z Karabachu, Rosja nie jest bowiem w stanie wymusić na Azerbejdżanie przedłużenia umowy. Dysproporcja sił w regionie jeszcze bardziej przechyliłaby się na korzyść Azerbejdżanu i nic nie stałoby na przeszkodzie, aby Azerowie zaatakowali pozostałości Arcachu. Ludność zostałaby wypędzona, a reakcja społeczności międzynarodowej prawdopodobnie nie byłaby wystarczająco stanowcza. Zachodni liderzy najpewniej tylko słownie potępiliby działanie Baku, ewentualnie nałożyliby mało dotkliwe personalne sankcje. Ogólnie, sprawa nie odbiłaby się szerokim echem w świecie, tym bardziej, że Górski Karabach nie jest uznanym podmiotem prawa międzynarodowego. Ale czy tylko na tym by się skończyło?

Istnieje ryzyko, że nie. Azerbejdżan, czując słabość Armenii i bierność społeczności międzynarodowej, mógłby w przyszłości podjąć decyzję o ataku na terytorium niepodległej Armenii, zajmując np. prowincję Sunik i tereny wokół jeziora Sewan. Najprawdopodobniej armia ormiańska nie byłaby poważną przeszkodą dla Azerów. Reakcję Unii Europejskiej mogłaby studzić zależność od dostarczanego przez Azerbejdżan gazu – w momencie zerwania relacji handlowych z Rosją i rezygnacji z importu rosyjskich surowców energetycznych, Unii trudniej byłoby sankcjonować alternatywnych dostawców. Jeśli jednak zareagowałaby inaczej niż w przypadku rosyjskiej agresji na Ukrainę – skompromitowałaby się na arenie międzynarodowej i złamała swój własny system wartości.

Możemy zapobiec katastrofie

Celem Zachodu powinno być niedopuszczenie do sytuacji, w której Azerbejdżan poczułby się na tyle swobodnie i bez- karnie, aby napaść na Armenię. Czy Unia Europejska posiada jednak zdolności, aby zapobiec potencjalnej katastrofie w Górskim Karabachu? Intuicja podpowiada, że nie – wpływy UE w tym regionie nie są zbyt mocne, do tego wszystkie wysiłki od ponad roku Unia koncentruje w Ukrainie. Mimo wszystko europejska wspólnota posiada odpowiednią siłę negocjacyjną. Trafia do niej ponad połowa azerskiego eksportu, zwłaszcza ropy i gazu. Dla Azerbejdżanu eksport tych surowców do Europy ma dużo większe znaczenie, niż np. dla Rosji. Ponad 90 proc. całego eksportu i ok. 50 proc. PKB Azerbejdżanu pochodzi z przemysłu wydobywczego i gałęzi z nim powiązanych. Dodatkowo, Azerbejdżan nie posiada takich możliwości jak Rosja dywersyfikacji odbiorców – nie ma chociażby swobodnego dostępu do otwartego morza, a infrastruktura przesyłowa zbudowana jest tylko w kierunku zachodnim.

Aby wpłynąć na stabilizację sytuacji w Arcachu, państwa Zachodu mogłyby zwrócić większą uwagę na potrzebę zabezpieczenia praw Ormian w Górskim Karabachu, jednocześnie uznając ten teren za część Azerbejdżanu. Należałoby postawić Azerom takie warunki, aby dalsza współpraca w dostarczaniu surowców była uzależniona od przestrzegania praw człowieka w Arcachu. Poskromiłoby to poczucie bezkarności Azerów i jednocześnie wzmocniło bezpieczeństwo energetyczne Unii Europejskiej. W innym wypadku my, jako Zachód, niejako pozwalamy rzucić los Ormian na szalę, gdyż zostawiamy Azerbejdżanowi zbyt mocno uchyloną furtkę do dalszych niehumanitarnych działań.