czwartek, 1 czerwca

AFF | Resurrection – recenzja

Zmęczenie materiału

W ostatnich latach byliśmy świadkami powstania nowego trendu w kinie grozy – tak zwanego „współczesnego horroru”. Skupiające się przede wszystkim na psychice bohaterów i ich wewnętrznych demonach filmy, czerpiąc z arthouse’u, próbowały odciąć się od slasherowej sequelozy, która panowała na ekranach kin od lat osiemdziesiątych. W nurt ten próbuje wpisać się też swoim najnowszym filmem Andrew Semans. Resurrection to połączenie thrillera psychologicznego i body horroru. To historia o traumie, manipulacji, paranoi i ucieczce przed przeszłością.

Tekst: Ignacy Michalak

Margaret (Rebecca Hall), samotna matka wchodzącej w dorosłość Abbie, to z pozoru odnosząca sukcesy bizneswoman, silny lider, ale także zaufane źródło romantycznych mądrości, których udziela będącej w nieszczęśliwym związku stażystce. Swoją karierę i wychowywanie nastolatki próbuje pogodzić z romansem z jednym z współpracowników. Popadające powoli w rutynę życie niespodziewanie zaczynają zakłócać niepokojące wydarzenia. W portfelu córki Margaret Margaret odkrywa ludzki trzonowiec, niedługo potem Abbie ulega dziwacznemu wypadkowi, a jej matkę jej matkę ponownie zaczynają nawiedzać straszliwe wizje. Kiedy na konferencji dostrzega Davida (Tim Roth), którego,, po ucieczce z manipulacyjnych szponów wspólnego związku, nie widziała od dwudziestu lat, jej stoicka fasada zaczyna pękać. Mężczyzna nagle wydaje się ją wszędzie śledzić, a gdy bohaterka wreszcie zbiera w sobie odwagę, by się z nim skonfrontować się z nim skonfrontować, ten wita ją upiornym uśmiechem, pokazując jednocześnie brak zęba.

Semans mówiąc o toksycznej męskości, manipulacji, przemocy i macierzyństwie, na papierze tworzy podwaliny pod przyzwoity feministyczny thriller #MeToo. Wydaje się mieć odpowiednie elementy, by opowiedzieć poruszającą opowieść o radzeniu sobie z traumatyczną przeszłością. Gubi się jednak, przeplatając narrację elementami grozy. Reżyserowi brakuje momentami wyczucia, ucieka się do prostych sztuczek, próbując wywołać w widzu emocje. W uproszczony i nonszalancki sposób rozwiązuje stworzoną w pierwszej połowie skomplikowaną skomplikowaną psychologiczną intrygę. Natomiast segmenty horroru, które kilka lat temu mogłyby mogłyby szokować, dziś są już ogranymi kliszami. To, co ma straszyć, mimowolnie ociera się o czarną komedię. 

To, czego nie można natomiast Resurrection odmówić, to bardzo dobrze zabrane pierwszoplanowe roleaa. Po apatycznej kreacji w zeszłorocznym Sundown Tim Roth jako David zaskakuje socjopatyczną charyzmą. Jednak w centrum naszej uwagi pozostaje Rebecca Hill. Pokazuje tam stopniową degenerację psychiki bohaterki, prezentując całe spektrum emocji od bezsilności i żalu po wściekłość i paranoję.

Mimo wielu niedociągnięć i nadmiernego polegania na kliszach, Resurrection ostatecznie częściowo broni się diabolicznie dobrym występem dwójki wspaniałych aktorów.