Dawid Podsiadło – Lata dwudzieste

Dwa spojrzenia na album Lata dwudzieste Dawida Podsiadły wydany przez Sony Music Entertainment Poland. 

Dwa spojrzenia na album Lata dwudzieste Dawida Podsiadły wydany przez Sony Music Entertainment Poland.

Tekst: Natalia Sańko | Franciszek Pokora

Lata dwudzieste, ale czy roaring twenties?

Tak owocnego muzycznie października nie było od dawna – nowe albumy niemal jednocześnie wydały takie gwiazdy sceny muzycznej jak Arctic Monkeys czy Taylor Swift. Powiew świeżości można było jednak poczuć także na rodzimym gruncie – w końcu 21 października 2022 r. po czterech latach od Małomiasteczkowego powrócił Dawid Podsiadło, tym razem z czwartym solowym albumem zatytułowanym Lata dwudzieste. Jeszcze przed premierą płyty zapowiadał, że będzie ona głównie refleksją wokół zbliżających się trzydziestych urodzin, stąd oczekiwania fanów dodatkowo spotęgowane kilkuletnią przerwą były wysokie.

Jeśli chodzi o warstwę muzyczną, od razu można dostrzec przewagę elektronicznych brzmień nad indie-popowym klimatem znanym z poprzednich albumów. Widać to szczególnie w pierwszych utworach na trackliście, takich jak WiRUS czy TAZOSy, a także w wydanych wcześniej singlach POST i To co masz Ty!, w których momentami pojawiają się nuty dubstepowe. Jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że w tanecznych singlach, lansowanych na radiowe hity, mimo wszystko nie leży potencjał komercyjny. O ile POST może przyciągać ciekawym, prowokacyjnym tekstem, nawiązującym do polskiej, katolickiej mentalności, tak To co masz Ty! zarówno melodycznie, jak i tekstowo, raczej nie zapada w pamięć, pozostając po prostu luźnym, popowym kawałkiem jakich wiele.

Do zdecydowanie lepszych piosenek z płyty możemy zaliczyć te inspirowane indywidualnymi doświadczeniami twórcy. Tutaj na wyróżnienie zasługuje przede wszystkim mori, które zdobyło serca słuchaczy już od pierwszego wykonania podczas koncertu we Wrocławiu 18 czerwca 2022 r. Utwór w subtelny sposób mierzy się z kwestią akceptacji śmierci i żałobą; spokojna linia melodyczna i zapadający w pamięć liryczny tekst – to właśnie Dawid, którego znamy i kochamy. Na uwagę zasługuje również ostatnia piosenka na płycie – Szarość i róż, nawiązująca do skomplikowanych emocji związanych z dorastaniem w Polsce i poczuciem tożsamości.

Warto poświęcić chwilę obecnym na Latach dwudziestych duetom – O czym śnisz? z Sanah oraz awejniakowi z Kasią Nosowską. Ten pierwszy nie wypada tak źle, jak przewidywali sceptycy, chociaż do chwytliwej Ostatniej nadziei wciąż trochę mu brakuje. W tym przypadku na korzyść zdecydowanie działa sentymentalny tekst, opowiadający o pierwszych krokach na scenie. Podobnie jest w przypadku duetu z Nosowską – muzycznie raczej przeciętnego, jednak broniącego się refleksyjnymi słowami, inspirowanymi m.in. wojną w Ukrainie.

Zdaje się, że poprzeczka postawiona przez Małomiasteczkowego była chyba zbyt wysoka. Eksperymentalny zwrot Dawida Podsiadły w stronę muzyki elektronicznej trudno uznać za udany, a promowane single pod względem brzmienia bardziej drażnią, niż zachwycają. Niemniej Lata dwudzieste wciąż reprezentują wysoki poziom tekstowy. Należy się jednak zastanowić – czy w przypadku tak wyczekiwanego albumu, to aby nie za mało?

Ocena: 6/10

Odwal się słuchaczu

Lata dwudzieste wcale nie charakteryzują rzeczywistości lat 20. XXI w., nowy Podsiadło to najbardziej bezpłciowy album, którego ostatnio słuchałem. Nie wnosi nic nowego muzycznie, bazuje na dobrze znanych schematach, a teksty opierają się o wyświechtane slogany i mało interesujące historie uczuciowe. Ale po kolei.

Płyta wydana nakładem Sony Music Entertainement Polska obejmuje trzynaście utworów, wszystkie skomponowane przez Dawida Podsiadłę i Jakuba Galińskiego, producenta płyty. Promowały go single POST i To co masz Ty!. W O czym śnisz? gościnnie występuje Sanah (jest współautorką tekstu), w awejniaku Katarzyna Nosowska. Cały krążek trwa 46 minut.

Przesądny nie jestem, jednak ta trzynastka okazała się pechowa. Nic ciekawego się w jej ramach nie mieści. Podsiadło stylistycznie poszedł w dance-pop z dużą dozą elektroniki. Królują niestety monotonny beat i syntezator, powtarzające się wkażdym utworze. Na dłuższą metę przytłaczają i irytują przez gryzące w uszy tło, a jednocześnie są tak jednostajne i nieciekawe, że nie sposób utrzymać uwagi. Plusy? Dobre partie gitarowe i progresje akordów. Niestety oba elementy nikną w gąszczu miałkiego quasi-tanecznego podkładu. Szkoda. Gdyby gitara była na pierwszym planie, byłaby szansa na obronę warstwy muzycznej. Może coś w kierunku szkockiej kapeli Franz Ferdinand i połączenia parkietowego popu z funkową gitarą przyniosłyby lepszy efekt? Samymi chórkami, takimi samymi jak w każdym dzisiejszym popowym utworze, różnorodności się nie wprowadzi.

Z tekstów również zbyt wiele nie wynika. POST nie zadaje pytań, nie prowokuje do poważnej dyskusji. Jest co najwyżej „antykatolskim” manifestem złożonym z wyświechtanych sloganów. Uważam to za porażkę. Dla porównania cztery lata temu mówiliśmy o wartej uwagi analizie kontrastu między wielkomiejskim a powiatowym światem w Małomiasteczkowym. Poza POSTEM, żaden z tekstów nie przykuwa uwagi. Sporo jest o mniej lub bardziej udanych relacjach, troszkę o dziecięcych sentymentach, ale bez głębszej refleksji. No i te wprowadzone przez Sanah rymy częstochowskie… Po drugiej zwrotce mieli mieć dość/Gość z FM-u wciąż mówi coś. Duet z Nosowską wypada o wiele dojrzalej. Mimo dobrej gitary i klawiszy nie przełamuje jednak konwencji albumu.

Podsiadło stał się okrutnie pretensjonalny i irytujący nie tylko medialnie, lecz także, jak widać, artystycznie. Płyta pokazuje, że nie ma na tę chwilę nic ciekawego do powiedzenia i staje się zakładnikiem rynku produkcji muzycznej. Trudno nie ulec wrażeniu, że ta monotonia jest celowa. Nie od dziś wiadomo, że duże wytwórnie chcą tworzyć jak najbardziej monogeniczną muzykę. To zwykła kalkulacja biznesowa – powtarzalność się sprzedaje, każdy lubi wracać tam, gdzie był już. Lubimy słuchać tego, co już znamy, więc będziemy taką muzykę kupować w kółko. Chciałbym wierzyć, że Podsiadło nie stracił wpełni swojej pierwotnej wizji, przekazu i stylistyki. Niemniej na pewno stał się zakładnikiem fajowskiego image’u, który sam wykreował i wygląda na to, że nie opłaca mu się wrócić do mniej prostolinijnej twórczości. Niestety to się sprzeda, w końcu to „Dawid”. Tyle, że ten „Dawid” zdaje się mówić odwal się, słuchaczu, i tak mnie posłuchasz, Narodowy i tak się zapełni, a ja zarobię furę kasy. Zapraszam na koncert.

Jak Žižek odpowiem, I would prefer not to.

Ocena: 3/10