Fanom muzycznej selekcji Artura Rojka przyszło wrócić do Katowic nie po roku, jak oczekiwali oni po ostatniej edycji OFF Festivalu w 2019 roku, a po trzech latach. Przetrwanie pandemicznej zawieruchy nie było łatwe, ale wyczekiwany czas delektowania się muzyką w Dolinie Trzech Stawów w końcu nadszedł. Jakie przyniósł wrażenia?
Mimo znacznie luźniejszego podejścia do wirusa, rynek festiwalowy ciągle tkwi w stanie chaosu z nim związanego. W zasadzie wszystkie problemy tegorocznych festiwali są jakoś związane z pandemią lub pośrednio stanowią jej efekt: strajki na lotniskach, rosnące koszty transportu, większe wymagania finansowe artystów, przeludnienie festiwali, wyższe ceny na ich terenie i tak dalej, i tak dalej. W Polsce można było obserwować, jak z dnia na dzień rozsypują się programy dwóch dużych imprez – Tauron Nowa Muzyka i Audioriver musiały odwołać występy niektórych artystów kilka godzin przed planowanymi setami. Wszystko to nie nastrajało pozytywnie do OFFa.
Na szczęście „problemy kadrowe” katowicka impreza załatwiła jeszcze przed rozpoczęciem (poza jednym – odwołanym w ostatniej chwili koncertem Shygirl). Z programu imprezy wypadli m.in. Yves Tumor, Rina Sawayama czy Ela Minus. Nie stało się to jednak w ostatniej chwili, a za każdego z tych twórców organizatorzy znaleźli godne zastępstwo. Co do innych kwestii organizacyjnych – bywało różnie. Problemy z dostępem do darmowej wody pitnej, chaos w organizacji pola namiotowego, nakładające się na siebie koncerty niedoreprezentowanych na festiwalu gatunków, okazjonalne problemy z nagłośnieniem – wszystko to negatywnie wpływało na festiwalowe emocje, ale nie dominowało offowych przeżyć. Warto też dodać, że w tym roku powróciły po latach przedfestiwalowe koncerty (OFF Before), które odbywały się w ciekawych miejscach Katowic (choćby Aula III Liceum Ogólnokształcącego, 30. piętro biurowca .KTW, Kościół Ewangelicko-Augsburski). W ich ramach zagrali m.in. MIKE, Half Wife czy Pink Siifu.
OFF stoi muzyką i to o niej trzeba mówić najwięcej. Z roku na rok impreza musi iść na coraz więcej kompromisów między komercją, a jakością artystyczną bądź unikalnością występów. Metronomy przyciągnęli dużo widzów, ale zespół można było przecież zobaczyć w Polsce dwukrotnie kilka miesięcy wcześniej. Bedoes może i zrobił niezłe show, ale chyba nie tego oczekiwali widzowie, bo tłumów pod sceną nie było. Mura Masa szykuje ciekawie zapowiadający się album, którego skrawki zagrał w Katowicach, ale cały występ głównej gwiazdy wieczoru zamknął się w godzinie i wcale nie przyciągnął ogromu słuchaczy. To tylko niektóre z rozczarowań programowych, bo nawet jeśli wszystkie te koncerty były co najmniej średnie, a w porywach nawet bardzo dobre, to wciąż boli fakt, że zajęły sloty kogoś, kto w Polsce bywa rzadziej, byłby w stanie wyciągnąć z domu nawet przeciwników festiwali i idealnie pasuje do profilu OFFa.
Z drugiej strony są koncerty z kategorii „najlepsze”. Tutaj poza klasyfikację wychodzi Iggy Pop, który już w pierwszym kwadransie koncertu zmiótł jakąkolwiek konkurencję z powierzchni ziemi (I Wanna Be Your Dog brzmiało mocarnie). A w samej klasyfikacji na pewno Dry Cleaning z pozbawionym wad koncertem pokazującym, jak ciekawie można ugryźć post (a może raczej art) punk, Charlotte Adigery & Bolis Pupul z energetycznym występem niedającym wytchnienia od tańca, Erika de Casier w zmysłowych aranżacjach alternatywnego r&b, rozmarzone gitary DIIV i Ride, czarujący jak zwykle soft rock Oxford Drama, odlotowe improwizacje Squid i pełen euforii performance Hannah Diamond. To koncerty bardzo zróżnicowane gatunkowo, pokazujące, że siła OFFa od zawsze tkwiła i tkwi w eklektyzmie, łamaniu gatunkowych barier i zacieraniu różnic między tym co „elitarne” a tym, co „normickie” – w końcu jeden z głównych slotów zajął zespół Papa Dance, który w całości wykonał album Poniżej krytyki. Coś, co przez lata było uznawane za kicz, a potem zostało docenione na łamach poczytnego alternatywnego portalu (Porcys), ostatecznie ukoronowano ciepłym przyjęciem na festiwalu.
Co było w tej edycji najważniejsze? Tak naprawdę w ogóle to, że w końcu się odbyła. Bo nawet w świetle programowych kontrowersji, drobnych, ale licznych niedociągnięć czy swego rodzaju kryzysu tożsamości festiwalu, czas po pandemii można uznać za nowy start. I dopiero najbliższe miesiące pokażą, w którą stronę tak naprawdę podąży OFF. Wciąż prawdą pozostaje jednak to, że to najlepszy w Polsce festiwal dla ludzi prawdziwie żyjących muzyką, poszukujących nowych wrażeń i gotowych na wyzwania. Oby tak zostało.