W tegorocznym „festiwalowym rozkładzie jazdy” zabrakło jednego – odwołanych i przekładanych od dłuższego czasu wydarzeń. W końcu. Na ich miejscu pojawiły się tłok, wielogodzinne kolejki i błoto. Nie o taką zmianę chodziło.
Tekst: Martyna Borodziuk
Lato 2021 r. było okresem wielu rozczarowań. Po czasie ścisłego reżimu sanitarnego pełni nadziei fani muzycznych doznań obserwowali jak tydzień po tygodniu z kalendarza wydarzeń znikają kolejne festiwale, począwszy od legendarnego Glastonbury, poprzez gigantów takich jak Coachella, Primavera, Burning Man, na polskich dużych nazwach, takich jak Orange Warsaw Festival, OFF czy Open’er, kończąc. Niektórzy krajowi organizatorzy nie dawali jednak za wygraną, zmieniając formuły swoich wydarzeń na kameralne, parkowe wersje – stąd OFF Country Club w Dolinie Trzech Stawów w Katowicach czy seria koncertów w ramach Open’er Parku w Gdyni. Miła alternatywa dla zupełnego braku dużych imprez, która mimo wszystko nie mogła zastąpić hektarów festiwalowego terenu usianego atrakcjami.
Na szczęście rok 2022 pozwolił zaspokoić wzmożony czekaniem festiwalowy głód całą listą propozycji. Szybko jednak okazało się, że wiele dań z muzycznego menu odbiegało od oczekiwań.
Pot, kolejki i łzy
Już w czerwcu portale muzyczne zapełniły się doniesieniami o mniejszych i większych problemach wielu festiwali. W skrócie rysowały one następujący obraz przebiegu przeciętnego wydarzenia: wielogodzinne kolejki do wejścia, następnie do barów czy punktów gastronomicznych; problemy z wydostaniem się z tłumu oraz przemieszczaniem z miejsca na miejsce; okropny ścisk; brak wody; niewystarczająca liczba stref sanitarnych; niedoinformowana obsługa; czy w końcu teren festiwalu i pola namiotowego, który po dużych opadach kompletnie zatonął w błocie.
Pogoda polska
Podobno po każdej burzy wychodzi słońce. Pech chce, że w Polsce akurat ta metaforyczna burza przypada zwykle na jeden z dni Open’era. W tym roku nie było inaczej, a pogoda zaserwowała uczestnikom bonus w postaci ogromnych wyładowań atmosferycznych, które zmusiły organizatorów do ewakuacji festiwalowiczów i odwołania koncertu największego headlinera – Dui Lipy. Decyzja z pewnością dobra i rozważna była jednak trudna do przełknięcia w tłumie kroczącym powoli długą i wąską drogą do wyjścia z terenu festiwalu, czy następnie w oczekiwaniu na transport powrotny. Frustrację wzmożyły informacje o wznowionych koncertach, podawane z zaledwie kilkunastominutowym wyprzedzeniem, nieuwzględniającym perspektywy uczestników potrzebujących znacznie więcej czasu na powrót na teren lotniska.
Czterokrotnie mniejsza, jeśli chodzi o liczebność, w porównaniu do Open’era, ale już teraz stanowiąca jego obiecującą konkurencję, trzecia edycja FEST Festivalu, również zaliczyła wpadkę. O ile sposób przeprowadzenia open’er’owej ewakuacji pozostanie w pewnej mierze kwestią dyskusyjną, o tyle FEST-owy brak platformy dla osób z niepełnosprawnością, a następnie jej niedostosowanie do potrzeb korzystających z niej osób (brak podjazdu) bezdyskusyjnie zasługiwał na krytykę. W oświadczeniu organizatora imprezy znaleźć można informację o problemach logistycznych dostaw elementów na stworzenie niektórych konstrukcji, a także przeprosiny i obietnicę, że taka sytuacja nie będzie miała miejsca w przyszłości. Pod względem dostępności festiwalu FEST ma niestety jeszcze lekcję do odrobienia, gdyż mowa tu o wyłącznie jednej platformie przy Scenie Głównej, a takich dostosowań z pewnością powinno być więcej.
Szukając winnych
Skąd te wszystkie niedociągnięcia, skoro wiele z nich wydarzyło się nie na nowych festiwalach, ale tych odbywających się od wielu lat? Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Największa odpowiedzialność leży niestety po stronie organizatorów: źle rozplanowana infrastruktura, zbyt mało punktów gastronomicznych, sanitarnych czy pojazdów zorganizowanego transportu względem liczby uczestników wywoływały zastój lub ogromny ścisk. Sam COVID-19, destabilizujący line-upy z powodu zachorowań artystów, pociągał za sobą zmianę rozłożenia „ciężaru” koncertów, wywołując kumulację fanów w jednym miejscu, nakręcając wtórnie tłok i kolejki. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że dla wielu uczestników, ale i pracowników obsługi, reprezentujących roczniki wchodzące w dorosłość w czasie pandemii, były to pierwsze imprezy masowe, w których brali udział. Wszystko to można sprowadzić do słów Erica Browna, redaktora Billboardu, którego zdaniem wszyscy wyszli z wprawy.
Można zatem postawić pytanie o to, czy organizacja festiwali to przypadkiem nie tyle określona wiedza, ile być może coś w rodzaju metaumiejętności z pogranicza tych dotyczących kontrolowania motoryki własnego ciała. Osadzona wówczas w pamięci proceduralnej wymagałaby powtarzalnego treningu, którego brak prowadzi najzwyczajniej w świecie do wyjścia z wprawy – w tym przypadku w planowaniu, rozmieszczaniu i przewidywaniu przebiegu wieczoru, a także wyborów i zachowań festiwalowiczów.
Na naszym rodzimym podwórku kilka mankamentów nie wpłynęło raczej na ogólny odbiór imprez, jednak na scenie europejskiej czy amerykańskiej poważniejsze błędy z pewnością pozostawią u części fanów niesmak. Logistyka takich wydarzeń to zawsze zadanie trudne, bo podlegające dynamice społecznych zachowań, tak trudnych do okiełznania po dwuletniej przerwie.
Jak żyć?
U progu jesieni, mając nadzieję na to, że letnie muzyczne wspomnienia naładowały nas wystarczająco, byśmy wytrwali do następnego lata, musimy wierzyć, że tegoroczne błędy będą przyszłoroczną mądrością organizatorów festiwali. Następnie pozostaje nam założyć kilka dodatkowych warstw ubrań, wrócić od czasu do czasu do zdjęć w galerii telefonu, a festiwalową apkę zamienić na czas chłodniejszych miesięcy na repertuar nowego sezonu kin, teatrów i muzeów.