czwartek, 1 czerwca

Requiem dla marzenia o powojniu

1 marca bieżącego roku 50 lat skończył legendarny album grupy Pink Floyd, The Dark Side of the Moon. Jubileusz ten był celebrowany zarówno przez fanów, media, jak i sam zespół. W tym samym miesiącu – 20 dni później – również okrągłe, 40. urodziny obchodziło inne wydawnictwo Brytyjczyków: The Final Cut. Ta rocznica przeszła jednak bez echa. Dlaczego? I czy słusznie?

Tekst: Michał Wrzosek

Przełom lat 70. i 80. był trudny dla Pink Floyd. Zachodzące między członkami zespołu od dłuższego czasu tarcia przybrały na mocy. Najbardziej zaciekła była rywalizacja o przywództwo i dyktowanie kierunku artystycznego między basistą Rogerem Watersem i gitarzystą Davidem Gilmourem. Sytuacji zdecydowanie nie poprawiały problemy finansowe. Muzycy wpędzili się w nie, nieumiejętnie próbując uniknąć płacenia podatków od ogromnych przychodów, jakie wygenerowały The Dark Side of the Moon, Wish You Were Here i Animals. Konieczność nagrania i wydania nowej płyty w rok oraz niemoc twórcza, jaka dopadła pozostałą trójkę, przyczyniły się do przejęcia większej kontroli przez Watersa. Tak powstał The Wall, dwupłytowy album koncepcyjny. Z początku muzycznie jednolity, inny od wcześniejszego brzmienia grupy i skupiony na opowiadaniu historii słowami, stał się znanym dziś dziełem w dużej mierze dzięki producentowi Bobowi Ezrinowi, który odpowiada m.in. za inspirowane disco brzmienie Another Brick in the Wall, pt. 2. Ważną rolę pełniły też dwie kompozycje Gilmoura – Comfortably Numb i Run Like Hell, które stały się jednymi z najbardziej rozpozna- walnych piosenek Pink Floyd. The Wall okazał się hitem – najlepiej sprzedającym się dwupłytowym albumem w historii, z wynikiem ponad 30 mln kopii. Prace nad nim wzmocniły jednak narastanie wewnętrznych konfliktów. W trakcie nagrań doszło do spięć o tantiemy z tytułu produkcji. W ich skutku z zespołu został wyrzucony jeden z jego założycieli – klawiszowiec Richard Wright. Dalszą degradację zespołu spowodowała produkcja filmu z 1982 r. powstałego w oparciu o album. Zdaniem Watersa nie opowiedział dobrze historii, którą chciał przekazać.

Maggie, co myśmy najlepszego narobili?

The Wall to album, który przy użyciu metafory budowania muru opowiada o izolacji i wyobcowaniu gwiazdy rocka o imieniu Pink. Jest po części autobiograficzny, dlatego ważną częścią narracji jest historia utraty ojca. Eric Fletcher Waters zginął w 1944 r. na froncie włoskim, gdy jego syn, Roger, miał pięć miesięcy. Wątek wojny, która zabrała protagoniście rodzica, został mocniej zaznaczony w filmie. Częścią ścieżki dźwiękowej jest m.in. utwór When the Tigers Broke Free, usunięty z albumu głosami reszty zespołu.

Roger Waters nie był usatysfakcjonowany swoim muzycznym dziełem i chciał je uzupełnić. Pretekstem miało być stworzenie płyty z soundtrackiem filmu, na której znalazłyby się m.in. piosenki odrzucone z albumu, a wykorzystane w obrazie, oraz kilka nowych kompozycji, rozszerzających pewne wątki. Wtem, z początkiem kwietnia 1982 r., Argentyna najechała należące do Wielkiej Brytanii Falklandy-Malwiny, na co Zjednoczone Królestwo odpowiedziało zdecydowanym atakiem zbrojnym. Za jego symbol niech posłuży wysoce kontrowersyjne zatopienie krążownika Belgrano. W wyniku ataku zginęło 323 Argentyńczyków. Dla Watersa wojna i stworzona wokół niej patriotyczna otoczka przelała szalę goryczy. W lipcu tego samego roku członkowie Pink Floyd weszli do studia, by dokonać ostatecznego cięcia The Wall – stworzyć The Final Cut.

I by nikt już nie zabijał dzieci

Album ma podtytuł, który brzmi A Requiem for the Post-War Dream. Można to przetłumaczyć na kilka sposobów, ja poprzestanę jednak na Requiem dla marzenia o powojniu. O marzeniu tym opowiada w piosence The Gunner’s Dream postać artylerzysty znajdująca się w krótkim momencie pomiędzy zestrzeleniem a śmiercią. Waters przedstawia śmierć żołnierzy w bitwach II wojny światowej jako niemal chrystusową ofiarę złożoną na rzecz lepszej przyszłości – pozbawionej konfliktów zbrojnych, opresji ze strony władz, terroryzmu. Uważa, że społeczeństwo, a w szczególności klasa polityczna Wielkiej Brytanii z Margaret „Maggie” Thatcher na czele, zaprzepaściło dziedzictwo ofiar. Więcej, pojmuje odwrócenie kierunku zmian rozpoczętych po wojnie, przypieczętowane wybuchem konfliktu falklandzkiego, jako zdradę wobec tych, którzy zginęli (The Post-War Dream) i tych, którzy wyruszyli walczyć w najnowszej kampanii (Your Possible Pasts, Southampton Dock). Waters czyni wyrzuty o uśmiercenie marzenia o powojniu. Requiem to w końcu określenie utworu żałobnego.

Kilkaset zwyczajnych żyć

W celu opowiedzenia o horrorach wojny, Waters użył dwóch postaci znanych z The Wall. Pierwszą z nich jest sadystyczny nauczyciel, antagonista m.in. drugiej części Another Brick in the Wall. Na The Final Cut dowiadujemy się, że w czasie II wojny światowej służył jako pilot Królewskich Sił Powietrznych i uczestniczył w bombardowaniu Drezna. Jako jeden z niewielu – być może po prostu tych, którzy przeżyli, a może jako bohater bitwy o Anglię, w nawiązaniu do słynnego cytatu Churchilla – po wojnie nie radził sobie z powrotem do pokojowej rzeczywistości, traumami oraz wspomnieniami z bitew. Rozpoczął pracę w szkole. Zagubiony, swoje problemy odreagowywał okrucieństwem wobec uczniów, a także nadużywaniem alkoholu (One of the Few, The Hero’s Return, Paranoid Eyes).

Drugą postacią jest główny bohater rock-opery z 1979 r. – Pink. Jego trauma jest inna – jego ojciec był towarzyszem broni nauczyciela i poległ w bitwie (When the Tigers Broke Free). Była to tylko jedna z cegieł w murze jego wyobcowania, jednak bardzo ważna. O jego wewnętrznych zmaganiach, obawach przed otworzeniem się wobec najbliższych i myślach samobójczych opowiada piosenka tytułowa. Final cut, oprócz znanego z terminologii filmowej ostatecznego cięcia, oznacza też właśnie samobójstwo.

Popiół i diament, przyjaciel i wróg

The Final Cut jest również ostrzeżeniem – wróciła wojna, wróciły związane z nią patriotyczne uniesienia, wróciła śmierć niewinnych; wrócić mogą też jej najgorsze oblicza. Waters za- uważa, że choć tory prowadzące do obozów zagłady porosły maki (symbol pamięci o ofiarach I i II WŚ w Wielkiej Brytanii), być może czekają one po prostu na następny raz (Your Possible Pasts). Nie widzi nadziei w politykach. Satyryzuje ich w ósmej i dziewiątej piosence albumu. Nazywa ich przerośniętymi niemowlętami, pochłoniętymi konkurowaniem ze sobą nawzajem bez względu na dobro obywateli państw, którymi rządzą. Fantazjuje na temat umieszczenia ich we Fletcher Memorial Home – domu pamięci, nazwanym tak na cześć ojca Watersa. Tam mogliby się bawić w wojnę, występować w wewnętrznej dla domu telewizji, zachwycać swoją własną ważnością – aż do zastosowania wobec nich złowrogiego ostatecznego rozwiązania. Od krytyki nie uratowało się też zobojętniałe na sprawy polityki i pochłonięte kapitalistycznym hedonizmem społeczeństwo (Not Now John).

Album kończy się wizją najczarniejszą ze wszystkich – nuklearnego holokaustu. Narrator Two Suns in a Sunset (Pink?) opisuje sytuację, w której w wyniku wybuchu bomby jądrowej traci wszystko i wszystkich, o których mógłby chcieć walczyć. Zostaje jednym z niewielu, którzy przeżyli i przypomina o mrocznej równości każdego wobec śmierci. Zostaje mu niewiele – być może zapalić tylko w duchu przywołanego w tekście Popiołu i diamentu alkoholowe znicze dla poległej ludzkości. O ile alkohol uprzednio nie wyparuje w prognozowanych 4000-stopniowych upałach.

Nie teraz, Jasiu

Przyglądając się spisowi autorów płyty, miałem zabawne skojarzenie z również obchodzącym w tym roku jubileusz filmem The Room Tommy’ego Wiseau. Roger Waters jest wymieniony jako autor albumu przed zespołem Pink Floyd. Nie tylko napisał wszystkie piosenki, wykonał prawie wszystkie partie wokalne, był współproducentem albumu, ale też zaprojektował jego okładkę. Można powiedzieć, że The Final Cut jest de facto dziełem solowym Watersa, podobnie jak najwybitniejsze dzieło światowej kinematografii miało jedynego twórcę w postaci reżysera poznańskiej proweniencji. Gilmour i perkusista Nick Mason, czyli pozostali członkowie zespołu, nie byli zbyt chętni do pracy nad albumem. Nie przekonywał ich jego koncept, nie zgadzali się z pacyfistycznymi poglądami jego twórcy. Nie udało im się jednak zaproponować też nic od siebie. Gilmour twierdził, że potrzebuje czasu, by coś napisać, jednak napotkał ze strony Watersa powątpiewanie. W wywiadach krytykował jakość materiału, a później jego odmienny od wcześniejszych albumów styl. W rozmowie z Wiesławem Weissem Waters wspominał, że reszta zespołu nie chciała przystać na jego propozycję, by wydać The Final Cut jako album solowy. Ich udział w tworzeniu albumu jako wykonawcy był mniejszy niż we wcześniejszych produkcjach – sola gitarowe Gilmoura znalazły się jedynie w czterech utworach, a w Two Suns in a Sunset Masona na perkusji zastąpił Andy Newmark, znany perkusista sesyjny z przeszłością w Sly and the Family Stone.

Album po wydaniu otrzymywał mieszane recenzje. Pomimo numeru 1 na brytyjskiej liście sprzedaży w Wielkiej Brytanii i osiągnięcia statusu platynowej płyty w USA, The Final Cut okazało się najgorzej sprzedającym się dziełem Pink Floyd od czasów Meddle z 1971 r. Zespół nie zorganizował promującej płytę trasy koncertowej. Jego muzycy zajęli się swoimi własnymi projektami. W powietrzu czuć było rozpad Pink Floyd, który dokonał się w 1985 r. Roger Waters rozwiązał zespół i podjął środki prawne, by żaden z jego członków nie próbował go wskrzeszać. Jak mu się to udało, wiemy (a jeśli nie, spoiler: nie udało).

Przez soczewkę załzawionych oczu

Połączenie wewnętrznych niesnasek w zespole w czasie tworzenia albumu i rezerwy, z jaką w 1983 r. przyjęli go krytycy i fani, jest najpewniej przyczyną tego, że obecnie The Final Cut może wydawać się zapomniany. I choć nie chcę zmuszać nikogo do celebrowania tego wydawnictwa, uważam że warto jest go słuchać i o nim pamiętać. Jest to po prostu naprawdę dobra płyta.

Lirycznie Waters pokazuje się na niej z jak najlepszej strony, podchodząc do tematów anty- wojennych pod ciekawym kątem, stosując interesujące odwołania do różnych dzieł i zdarzeń. To jednak warstwa muzyczna – bardzo niedoceniana – jest tym, co mnie do niej przyciągnęło. Mniej „pinkfloydowy” styl wcale nie działa na niekorzyść piosenek. W dużej mierze akustyczne aranżacje kompozycji składających się głównie z podstawowych akordów tonacji F-dur i G-dur, wykorzystywanych w różnych modach, dobrze współgrają z mroczną tematyką albumu. Minimalizm jednoinstrumentalnych akompaniamentów ładnie kontrastuje z symfoniczną majestatycznością w piosenkach takich jak The Gunner’s Dream. Złowroga gitara akustyczna One of the Few i żołnierski chór When the Tigers Broke Free trafnie ilustrują bolesne uczucia opisywane w tekstach. Zderzenie przelatującego nad głowami słuchaczy pocisku z kwartetem smyczkowym w Get Your Filthy Hands… również działa jako mocny symbol izolacji elit politycznych od wykorzystywanego przez nich dla własnych celów ludu. Bogactwo efektów dźwiękowych jest jednym z najmocniejszych narzędzi narracyjnych. Dramatyzmu płycie dodają też świetne solówki: gitarowe Davida Gilmoura (szczególnie w piosence tytułowej) i saksofonowe Raphaela Ravenscrofta. Najważniejszy jest jednak wokal. W głosie Rogera Watersa słychać ogromny ładunek emocjonalny, płynący zarówno z osobistego charakteru płyty, jak i z atmosfery panującej w czasie jego tworzenia.

Najwyraźniej prawdą jest to, co Nick Mason powiedział w kontekście płyty Wish You Were Here: czasem to, co stworzyć trudno, okazuje się lepsze niż to, co stworzyć łatwo. The Final Cut nie jest gorszy od pozostałych albumów Pink Floyd. Jest po prostu inny.

Jak zestarzała się ta płyta przez 40 lat? Na pewno ciekawie. Stanowi dobry dokument czasów thatcherowskich, reakcji na ostateczny upadek powojennego, socjaldemokratycznego porządku i narodziny neoliberalizmu. Ukazuje duchy przyszłości, która nie nadeszła, zabita przez to, co stare i sprawdzone. Poza tym, The Final Cut pozwala spojrzeć w głąb pacyfistycznych poglądów Rogera Watersa. Treść albumu jest zasadniczo spójna z wypowiedziami na te- mat trwającej wojny w Ukrainie. Czemu jednak muzyk, zamiast wysłać Putina do Fletcher Memorial Home powtarza – mówiąc eufemistycznie – rosyjski punkt widzenia na jej temat, jest już materiałem na inny tekst. Zagadką zresztą jest też dla mnie sposób, w jaki Waters godzi swoje lewicowe poglądy z unikaniem opodatkowania milionowych przychodów. Niezależnie od tego, być może kiedyś okaże się, że marzenie o powojniu nie jest jedynie idealistyczną mrzonką. I nikt już nie będzie zabijał dzieci.