Próbując zilustrować w głowie rodzinę, wyobrażamy sobie szczęśliwe dzieci trzymające rodziców za ręce. Wszyscy są uśmiechnięci od ucha do ucha, na ich twarzach nie widać zmęczenia i najważniejsze – wszyscy są zdrowi. Takiej rodziny ze świecą szukać.
Autorka: Julia Jurkowska
Niejeden rodzic zapytany o największą wartość w jego życiu odpowie bez wahania, że jest nią zdrowie jego dzieci. Dbają o nie i pragną, by nigdy go nie zabrakło. A co jeśli pełni zdrowia nigdy nie było? Taka rodzina nie wpisuje się w schemat, wypada z obiegu i musi od nowa definiować pojęcie „szczęśliwego ogniska domowego”. Przed takim zadaniem stanęła Magdalena Moskal – autorka książki Emil i my. Monolog wielodzietnej matki, rodzicielka trójki dzieci, z których jedno urodziło się z niepełnosprawnością.
Puszka Pandory
Życie Magdaleny Moskal, jej męża i dwójki dzieci wywróciło się do góry nogami w momencie usłyszenia diagnozy o wrodzonej wadzie jej syna. Lekarze poinformowali wyczekujących dziecka rodziców, że ich tragedia ma swoją nazwę – Zespół Pfeiffera, czyli rzadka wada objawiająca się zniekształceniem czaszki, nieprawidłowym rozwojem kończyn oraz, często, opóźnieniem rozwoju. Choroba utrudnia nie tylko codzienne czynności, lecz także nawiązywanie relacji z innymi ludźmi – ze względu na widoczne różnice w wyglądzie osoby chorej. Dla przyszłych rodziców, którzy wraz z dzieckiem będą zmagać się z tą wadą i wszystkimi jej konsekwencjami, zobaczenie wyników wyszukiwania w przeglądarce internetowej musi być pierwszym szokiem. I choć to brutalne, niech pierwszy rzuci kamieniem, kto myśląc o noworodku, nie widzi w głowie obrazka słodkiego niemowlaka.
Nic nie jest czarno-białe
Za takie stwierdzenie z pewnością nie obraziłaby się autorka. Oczywistym jest, że staje ona w obronie swojego syna i chciałaby, żeby społeczeństwo, a także państwo, traktowało go lepiej niż obecnie. Z drugiej strony – w granicach rozsądku – nie zapomina o myślach mogących pojawiać się w głowach osób niedoświadczonych niepełnosprawnością. Pyta samą siebie, czy będąc matką jedynie pełnosprawnych dzieci, pozwoliłaby im się bawić z rówieśnikami z zauważalnymi wadami rozwoju, jednocześnie kilka stron wcześniej dając upust swojej złości na rodziców z przedszkola integracyjnego najmłodszej pociechy, którzy zamykają się w swoim „zdrowym gronie”. Jej relacji nie da się przypisać do konkretnej kategorii, nie jest ani jednoznacznie za czymś, ani przeciwko czemuś. Jej doświadczenia, z których o wielu opowiada w swojej książce, nauczyły ją, że perspektywa może się zmieniać w zależności od sytuacji i miejsca. Mimo że słowa Magdaleny Moskal często są gorzkie – zwłaszcza w stosunku do papierologii w Polsce niezmiennie ważniejszej od dobra drugiego człowieka, jej historia pozostawia w czytelniku również coś na kształt wiary we własne możliwości. Nie wiadomo, co los może przynieść chociażby jutro. Warto podejmować kroki, by temu sprostać, zamiast załamywać się i płakać nad czymś, na co nie ma już wpływu. Trudno jest sobie wyobrazić na to lepszy dowód niż prawidłowo funkcjonująca rodzina, która niegdyś sama siebie spisała na straty.
Bez peleryny
To co może być uważane za najcenniejszy przekaz płynący z lektury książki Emil i my. Monolog wielodzietnej matki to zerwanie z pleców rodzicielek peleryn superbohaterek – przynajmniej w tym utartym znaczeniu jako symbolu niepokonania, niewyobrażalnej odwagi i niemierzalnej siły. Magdalena Moskal swoim prywatnym tekstem pokazuje, że opiekunowie dzieci niepełnosprawnych nie są oddzielnym gatunkiem ludzi, który możemy podziwiać niczym zwierzęta w klatce i opowiadać o nich z przejęciem jak o nieziemskich stworach. Stereotypowo wyobrażenie o nich przypomina sen o aniołach, które zstąpiły na ziemię, by zająć się zabłąkanymi duszami – i nic więcej. Jednak mijając ich na ulicy, nie zauważa się różnicy. Tak samo mają lepsze i gorsze dni, czasem kończy im się cierpliwość do swoich pociech, zapewne zdarza się im podnieść na nie głos. Jeśli mogą sobie na to pozwolić, pracują dalej, jeśli nie – opiekują się w domu dziećmi, ale nie odbiera to im zachcianek i marzeń. Nie oznacza to, że nie ma między „nimi” – doświadczającymi niepełnosprawności w swoim najbliższym otoczeniu – a „resztą” żadnych różnic. „Oni” potrzebują większego wsparcia, przede wszystkim od władz i ośrodków, i niewytykania palcami – co może zaoferować już każdy.
Nikt nie wychodzi bez szwanku
Magdalena Moskal w swoich wspomnieniach przywołuje znany cytat z Anny Kareniny Lwa Tołstoja: Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. Pojawia się on w kontekście poświęcania czegoś, nawet części siebie dla dobra rodziny. Autorka w tym fragmencie zdaje się myśleć o sobie, jednak poznając podczas lektury całą jej rodzinę, można uświadomić sobie, że każdy z domowników daje coś od siebie – również najmłodszy Emil. Wydaje się jednak, że wiadomość przekazywana przez Magdalenę Moskal jest zapisana gdzieś pomiędzy wierszami, choć o owijanie w bawełnę trudno ją posądzać. Mimo że w życiu rodziny pojawiają się smutne momenty, między innymi te różnicujące ich na tle większości polskich domów, to ostatecznie są szczęśliwi w ten sam sposób i z tego samego powodu, co każda inna rodzina – bo mają siebie nawzajem. I nic, nawet śmiesznie niskie zasiłki, nie jest w stanie tego zmienić.
Emil i my. Monolog wielodzietnej matki
Magdalena Moskal
Wydawnictwo Karakter
Kraków 2021
Ocena: 4,5/5