Tragedia bezalternatywności

Czy odwrócenie "Przemiany" Franza Kafki może przynieść dobrą sztukę?

Najnowszy numer Magla (209)

Nowy Teatr w Warszawie na zamknięcie sezonu 22/23 przygotował premierę Przemiany w reżyserii Grzegorza Jaremki. Twórcy w programie sztuki obiecują nam przewrotne odczytanie tekstu Franza Kafki poprzez upodmiotowienie i nadanie mocy sprawczej głównemu bohaterowi. Jak wychodzi to w praktyce?

Tekst: Kacper Rzeńca
Zdjęcia: Maurycy Stankiewicz

Przemiana jest prawdopodobnie najbardziej znanym opowiadaniem twórcy Procesu i Zamku. Przedstawia ono historię Gregora Samsy, komiwojażera, na którego barkach spoczywa utrzymanie swoich rodziców, będących już w podeszłym wieku i mocno zadłużonych, m.in. u jego szefa, oraz dorastającej siostry Grety, marzącej o karierze skrzypaczki. Jak to u Kafki bywa, bohater zostaje wrzucony w absurdalną sytuację bez wyjścia, odarty ze sprawczości i nieuchronnie zmierzający ku unicestwieniu. Tym razem przekonujemy się o tym już w pierwszym zdaniu: gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zamienił się w łóżku w potwornego robaka.

Gregor niewiele zastanawia się nad niezwykłością swojej przemiany – jego głównym zmartwieniem jest to, że jego niedyspozycja nie pozwoli mu tego dnia stawić się w pracy, narażając na szwank swoją reputację u szefa i, w dalszej perspektywie, bezpieczeństwo swojej rodziny. Z czasem orientuje się jednak, że jego transformacja jest permanentna, a wraz ze stopniową utratą resztek cech ludzkich zaczyna coraz lepiej odnajdywać się w swoim nowym ciele. Tytułowe wydarzenie jest jednak tragedią dla jego bliskich. Z jednej strony powoduje utratę ich jedynego źródła dochodu, co wymusza podjęcie pracy zarobkowej przez starych rodziców i nieletnią siostrę. Z drugiej – Gregor, wraz z utratą człowieczeństwa, przestaje być dla nich synem i bratem, a staje się pasożytem, problemem, którego należałoby się jakoś pozbyć. Wraz z biegiem opowiadania bohater jest pozbawiany kolejnych rzeczy, które stanowiły w jego życiu najwyższe wartości: zdrowia, posady, miłości i troski bliskich, ukochanych przedmiotów. W końcu dochodzi do jego śmierci i ostatecznej anihilacji, symbolizowanej poprzez wyrzucenie jego truchła na śmietnik przez posługaczkę.

Tyle, jeżeli chodzi o dosłowne odczytanie dzieła Kafki. Przez lata ten krótki całkiem tekst był przedmiotem wytężonych studiów i niezliczonych prób interpretacji. Jaremko punkt wyjścia dla swoich rozważań wywodzi już z pierwszego – cytowanego wyżej – zdania, zauważając, że Gregor stwierdza swoją przemianę, odczytując ją jako świadomy, dobrowolny gest bohatera i wynosząc go do rangi politycznego manifestu. To, co kafkolodzy zwykle odczytywali jako proces wykluczenia i ubezwłasnowolnienia niedopasowanej jednostki przez społeczeństwo, twórcy spektaklu przedstawiają jako pokaz jej sprawczości i indywidualności, odrzucenie reguł panujących nad światem i ucieczkę przed wyniszczeniem przez kapitalizm w błogość lenistwa i kontemplację nudy.

Antykapitalistycznego wydźwięku przedstawienia ciężko nie odczytać. Momentami prezentowane jest ono we wręcz łopatologiczny sposób. Nawet jeżeli jakimś cudem nie zauważylibyśmy go ani w kwestiach Gregora czy towarzyszącej mu w procesie alienacji Kobiety w Boa, ani w wizerunku miejsca pracy głównego bohatera, skrajnie nieprzyjaznego, dehumanizującego, z szefem czczącym bożków efektywności i multitaskingu, to twórcy prezentują nam to stanowisko wprost poprzez wyświetlane z rzutnika zaangażowane hasła. Momentami staje się to już trudne do zniesienia, jak w końcowym monologu Grety, mającym być wyrazem frustracji z życia w nieprzyjaznym dla ludzkiej duszy systemie, ale przez błahość padających ze sceny słów sprawiającym wrażenie wodolejstwa, rozciągającego już i tak długi, bo prawie trzygodzinny spektakl.

Twórcy w rozmowach o sztuce otwarcie mówią, że nie próbuje ona zaprezentować rozwiązania dla przedstawionych problemów. Jest krzykiem buntu, ale również wyrazem bezsilności młodego pokolenia, które świadome jest ograniczeń i ciężaru związanych z funkcjonowaniem w systemie kapitalistycznym, ale jednocześnie nie potrafi zaproponować dla niego działającej alternatywy. Samo to nie byłoby zarzutem dla spektaklu, gdyż brak nadziei, frustracja i niemoc towarzyszące dzisiaj wchodzeniu w dorosłość mogą stanowić świetną materię teatralną. Niestety, emocje te nie są w stanie wybrzmieć, z kilku powodów.

Po pierwsze, twórcy postanowili wydobyć z twórczości Kafki na światło dzienne jej humor i groteskę. Z jednej strony jest to ciekawy i względnie udany zabieg, ponieważ nie brakuje w spektaklu scen zabawnych. Z drugiej jednak osiągają raczej niechciany efekt „rozchmurzenia” treści, a widz nie ma możliwości poczuć ciężaru opowiadania oraz życiowych tragedii Gregora i jego rodziny. Jest to jeszcze dodatkowo przykryte przez to, że zamiast pozwolić „zagrać” głównemu tekstowi, który, jak mi się wydaje, sam mógłby udźwignąć ten przekaz, to ekipa zasypuje go lawiną dodatkowych pomysłów, czy to swoich refleksji, czy cytatów z innych dzieł.

Spektakl załamuje się pod ciężarem ambicji twórców, co widać szczególnie mocno w grze Bartosza Bieleni (w roli Gregora), który przez większość spektaklu nie umie zaznaczyć swojej obecności (wręcz dosłownie pozostaje niewidoczny, wiele kwestii wypowiada zasłonięty przez ściany ustawionego na scenie namiotu). Niepotrzebną wydaje się też wprowadzona z zewnątrz postać Charliego Chaplina – niby podkreśla ona humorystyczny aspekt dzieła, mocno kojarzy się też z wyalienowaniem oraz sprzeciwem przeciw bezduszności industrialnego społeczeństwa, ale nie daje wartości dodanej, powiela jedynie wiadomość, która spokojnie mogłaby wybrzmieć bez tego, paradoksalnie prowadząc do jej rozwodnienia.

Tym, co moim zdaniem ostatecznie odbiera spektaklowi moc przekazu, jest brak przekonującego pokazania konsekwencji wyboru Gregora. Wbrew temu, co mówią twórcy, można odnieść wrażenie, że jednak chcą go przedstawić jako remedium na krwiożerczość kapitalizmu – poprzez wypisanie się z niego, ucieczkę w celebrację powolnego, leniwego życia. Gdyby konsekwentnie podążyli za Kafką, musieliby pokazać jednak cenę, jaką główny bohater za to zapłacił. Samsa u Jaremki wydaje się jednak dobrze bawić w swoim nowym stanie, a mimo tego, że kończy marnie, to dzieje się to poza sceną, w sposób nieporuszający widza.

Co więcej, wbrew oryginałowi jego śladem podąża Greta – u Kafki zmuszona wziąć na siebie ciężar utrzymania rodziny i porządku w gospodarstwie domowym, w Nowym z kolei bez przeszkód krocząca za swoim muzycznym marzeniem. Odarcie postaci z ich tragedii powoduje, że widz może się poczuć oszukany, a stanowisko płynące ze spektaklu wydaje się błahe, nierealistyczne, co unieważnia niestety nawet te jego składowe, które mogłyby być przejmujące.Żeby nie kończyć tak negatywnie – nie powiedziałbym, że Przemiana jest całkowitą porażką. Chociaż można się poczuć przytłoczonym ilością pomysłów, jaką zarzuca nas reżyser, trzeba mu oddać, że sporo z nich jest całkiem ciekawych i spektakl znacznie by zyskał, gdyby dać im więcej teatralnej przestrzeni. Byłem też momentami pod dużym wrażeniem, jak ekipa przedstawienia potrafiła doskonale zaaranżować sceny – czystą przyjemnością było obserwowanie ruchu aktorów i ich współgrania ze scenografią. Trzy godziny spędzone na widowni mijają dość szybko. Rokuje to dobrze dla przyszłej kariery wciąż bardzo młodego twórcy, jakim jest Jaremko – może trzeba poskromić reżyserskie ADHD i nie wrzucać na scenę każdego pomysłu, jaki przyjdzie do głowy, ale najlepsze z nich mają potencjał do budowania świetnego teatru.