Jak co roku, czas przed OFF-em to mnóstwo zamieszania. Rozkręcają je niezadowoleni fani, chcący powrotu muzyki sprzed dekad, ale też niezręcznie działający zespół zajmujący się mediami społecznościowymi festiwalu. Tym razem jednak najbardziej zawiedli ci pierwsi. Zdołali bowiem swoimi narzekaniami przykryć fakt, że zapowiadała się doskonała edycja festiwalu.
Pojawiło się trochę odwołań i niemiłych zagrywek: Tropical Fuck Storm ogłosili, że nie ruszą w trasę z powodu choroby jednej z członkiń grupy – OFF poinformował o tym dopiero po dłuższym czasie. TV Girl zostali natomiast “podkupieni” przez Live Nation i zagrali na oddzielnym koncercie tydzień później. Drugi raz z rzędu wypadła też Ela Minus, a w dzień koncertu fani dowiedzieli się o absencji Obongjayara. Ogłoszenia ponownie publikowane były chaotycznie, bez ładu i składu, w dziwnych transzach. Ostatecznie jednak nie były złe: Pusha T to jeden z najlepszych obecnie raperów, a mimo to jego zaproszenie spotkało się z ogromną dezaprobatą. Podobnie jak choćby będących na topie Homixide Gang czy Lanceya Fouxa. Wzburzone nastroje fanów ostudzili Slowdive i King Krule, jak również Hania Rani i Spiritualized. Wciąż jednak czuć było napięcie i niezadowolenie.
Polskie festiwale dopada problem zmiany pokoleniowej i OFF również musi mierzyć się z tym wyzwaniem. A może raczej muszą się mierzyć jego uczestnicy, którzy powinni jak najszybciej zdać sobie sprawę, że impreza nie będzie identyczna jak dziesięć lat temu, że na każdej edycji nie może grać Iggy Pop, że istnieje świat poza gryfami gitar i trzeba albo śledzić trendy na bieżąco, albo stać z boku i wyłapywać ciekawe smaczki, ale na pewno nie próbować zmieniać otoczenia na swoją modłę.
Co w kwestiach organizacyjnych? Festiwal chyba nie był przygotowany na taką frekwencję, w soboty kolejki w strefie gastronomicznej przewyższały oczekiwania, a ludzie zajmowali każdą dostępną przestrzeń. W niedzielę problem zaognił się jeszcze przez błoto, które uczyniło Dolinę Trzech Stawów terenem trudnym do poruszania się, co skutkowało zatorami i zablokowanymi ciągami komunikacyjnymi. Ten problem dałoby się pewnie jakoś rozwiązać, choćby ułożeniem na błocie przy najbardziej uczęszczanych szlakach sklejki albo desek. Tego przywileju doczekało się tylko wejście do strefy VIP. Szkoda też, że podawane w rozpisce i aplikacji godziny trwania koncertów były bardzo luźne: zazwyczaj zaczynało się punktualnie, ale niektóre sety kończyły się nawet w połowie zaplanowanego czasu – utrudniało to właściwe zaplanowanie sobie dnia.
Pierwszy dzień imprezy, chociaż muzycznie najsłabszy, miał swoje mocne momenty: eksperymentalne gitary Butch Kassidy, zoomerska energia underscores, ładnie zaaranżowane utwory Melody’s Echo Chamber i Kokoroko oraz nie biorący jeńców Gilla Band z gitarowymi noisowymi zgrzytami. W sobotę działo się znacznie więcej dobrego. Nie zawiedli giganci: Spiritualized i Slowdive zagrali pełne uniesień, emocjonalne koncerty. Jockstrap zapewnili imponujący pokaz możliwości wokalnych i producenckich, Balming Tiger pokazali siłę twórczo myślącego kolektywu, The Staples Jr. Singers śpiewem wielbili Boga, Belmondawg przypomniał wszystkim swoje najnowsze, ale też trochę starsze hity, a Nation of Language bez bólu przenieśli słuchaczy do sophisti-popowych lat 80.
Błotnista niedziela przyniosła zderzenie smutku i beztroski. Po przeszywającym melancholią koncercie Tamino przyszła pora na nieskrępowaną zabawę przy dźwiękach Confidence Man. Reminiscencje z lat 60. Panda Beara i Sonic Booma jeszcze bardziej rozluźniły atmosferę, a King Krule udowodnił, że nadaje się na headlinera. Cały festiwal zamknął maksymalnie imprezowy występ Mind Enterprises.
W świetle kolejnych przetasowań na festiwalowej mapie polski coroczna jakość i stałość OFF Festivalu bardzo cieszy. Dobrze, że wciąż żywy jest klimat odkrywania czegoś nowego i relaksu w Dolinie Trzech Stawów. Żeby przywrócić OFFowi dawny blask, trzeba jedynie popracować nad komunikacją. Widzimy się za rok!