Relacja z Tauron Nowa Muzyka

Tauron Nowa Muzyka 2023

Tauron Nowa Muzyka ma wszystkie plusy tzw. małego festiwalu. Nie brakuje na nim występów wartych zobaczenia, a przynajmniej “odhaczenia”, a do tego na niemal wszystkich można się pojawić. Teren wydarzenia, mieszczący się w katowickiej Strefie Kultury, jest bowiem na tyle nieduży, że ciekawski słuchacz da radę obskoczyć kilka scen w jednym slocie – może nieco trudniejsze byłoby to w wypadku oddalonej geograficznie, górującej nad okolicą sceny klubowej.

W tym roku moje dwa główne dylematy – William Basinski czy Oneohtrix Point Never, Sudan Archives czy EABS ft. Jaubi – rozwiązały się zresztą same: niemal canneńskie kolejki, jakie ustawiały się do gmachu Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w zasadzie przed każdym koncertem i nie słabły aż do jego ostatnich minut, zapewniały wstęp tylko najbardziej oddanym fanom.

Deszczowy piątek przypomniał, jakim dobrem w dobie zmiennej pogody są dwie główne sceny pod dachem. Zespół PVA w bardzo dobrym secie łączył kwaśne syntezatory z precyzyjną perkusją i gitarowym hałasem. Billy Woods zaproponował niezbyt licznej, choć oddanej widowni przegląd swojego świadomego rapu, wzbogacony o liczne anegdotki. Zupełnie przeciwną taktykę wybrał Oneohtrix Point Never – legendarny producent nie odezwał się ani słowem, oddając głos rozdzierającym głowę basom i ostrym światłom, połączonym z niepokojącymi, ciągle “mutującymi” wizualizacjami.

Uroczy show zaproponowała Irlandka Biig Piig, która wraz z towarzyszącym jej zespołem wydobyła dużo energii ze swojego pościelowego lofi r&b. Największe tłumy (oraz, o dziwo, westchnienia nostalgii za latami 90.) zgromadził duet Orbital, ustawiony wysoko nad sceną, jakby w połowie świetlnego ekranu. Po ich secie najmniejsza scena, zorganizowana w amfiteatrze na świeżym powietrzu, przyciągnęła sporo ludzi, zainteresowanych bluesrockowymi zagrywkami i wokalnymi harmoniami opartymi na house’owym bicie, które proponował zespół Kerala Dust. Na scenie klubowej (drugi biegun festiwalu, przyciągający chyba nieco inną widownię) Helena Hauff zamknęła piątkowy wieczór solidnym setem techno.


Sobotnią rozgrzewkę zapewniły dwa duety krążące wokół jazzu: chłodny, samplowy Skalpel, wzbogacony o muzyków grających na instrumentach akustycznych i rozimprowizowana Zima Stulecia. Tangerine Dream, obecnie w fazie samplowania drzew, zapewniło trochę oddechu przed intensywnym występem tubisty Theona Crossa. Sudan Archives rozpoczęła nieco nieśmiało, biegając po wielkiej scenie wraz z jednym jedynym muzykiem-multiinstrumentalistą, jednak wkrótce udało jej się rozgrzać katowicką publiczność.

Do czołówki występów tego dnia zaliczyć można producenta Romare, loopującego i miksującego na żywo instrumenty w rozszerzonym secie. Koncert headlinera festiwalu, Röyksopp, przywołał pod dach Międzynarodowego Centrum Kongresowego największe tłumy, które mogły nacieszyć się energetycznym setem z tancerzami, bębnami i wielkimi wizualizacjami. Chyba najciekawszy występ wieczoru należał jednak do Hudsona Mohawke’a, który wpierw oczyścił parkiet remiksem Katy Perry, a następnie dobił wszystkie zmęczone (choć nieliczne) nogi zabójczo szybkim brytyjskim graniem.


Od strony organizacyjnej wszystko w Tauronie zagrało – w osiągnięciu cywilizowanych warunków sanitarnych nieocenione jest umieszczenie dwóch głównych scen w hali Centrum Kongresowego, co pozwoliło na korzystanie z licznych normalnych łazienek. Można też pochwalić festiwal za coś, co niestety wciąż nie jest w Polsce normą – możliwość wnoszenia butelek na wodę. Postindustrialne tereny Muzeum Śląskiego stanowią dobre tło dla klubowej części festiwalu, choć widząc coraz śmielej powstającą w bliskiej okolicy deweloperkę, można pomartwić się o przyszłość festiwalu w tej lokacji.

Fot. Adrian Chmielewski/Mateusz Czech/Radosław Kaźmierczak/Zuza Sosnowska