Tekst: Kacper Rzeńca
Najnowszy sezon w Teatrze Narodowym rozpocząłem spektaklem, którego premierą ta instytucja zamknęła sezon poprzedni, czyli Komediantem w reżyserii Andrzeja Domalika. Przedstawienie zostało przygotowane z okazji 50-lecia obecności na scenie Jerzego Radziwiłowicza, grającego w nim tytułową rolę. Komediant to wydany w 1984 r. dramat autorstwa Thomasa Bernharda, austriackiego pisarza znanego z zawartej w swoich dziełach ostrej krytyki wymierzonej w konserwatywną i pełną hipokryzji mentalność rodaków, którzy nie rozliczyli się z nazistowską przeszłością swojego kraju. Twórca wzbudzał tam ogromne kontrowersje, a premierom jego książek oraz sztuk na nich opartych towarzyszyły protesty – w konsekwencji sam autor w swoim testamencie zabronił wystawiania swoich dzieł aż do 50 lat po swojej śmierci.
Mimo że ostrze jego krytyki było wymierzone wprost w Austrię, przy okazji udawało mu się czynić zwykle bardzo celne i przenikliwe obserwacje o naturze społeczeństw i jednostek w ogóle. Dzięki temu Bernhard jest chętnie umieszczany w lokalnych kontekstach i wystawiany na deskach w całej Europie, także w Polsce. U nas najbardziej znane są realizacje w reżyserii Erwina Axera (m.in. właśnie Komediant z 1990 r. z wybitną rolą Tadeusza Łomnickiego) czy szczególnie Krystiana Lupy, który sięgał po twórczość Austriaka wielokrotnie, a jego inscenizacje Wycinki i Wymazywania należą do kanonu polskiego teatru współczesnego.
Bernhard w Komediancie korzysta z typowej dla siebie formy monologu głównego bohatera, z rzadka jedynie przerywanego pojedynczymi wypowiedziami innych postaci. Reżyser spektaklu w Narodowym pozostaje w tym aspekcie wierny oryginałowi, pozostawiając całą scenę dla Radziwiłowicza. Gra on rolę Bruscona, niegdyś wielkiego aktora, wcielającego się w Fausta i Mefista na najlepszych scenach Europy, który jednak postanowił pod koniec swojego życia poświęcić karierę własnej sztuce pod tytułem Koło historii. Wraz ze wcielającą się we wszystkie jej postaci rodziną objeżdża prowincjonalne miasteczka i wsie. W interpretacji austriackiego dramatu dokonanej przez Domalika na pierwszy plan wysuwa się toksyczna, autorytarna osobowość Bruscona. W stanowiącym całość pierwszego aktu monologu Radziwiłowicz kreuje postać absolutnie odrażającego psychopaty: terroryzuje on swoją rodzinę, zarzuca im głupotę, beztalencie, pazerność, w jednej chwili stosuje wobec nich słowną i fizyczną przemoc, aby w następnej okazywać im dość perwersyjną czułość. Do tego jest to człowiek o manii wielkości, z jednej strony podkreślającego wielkość swojego dzieła – „komedii zawierającej w sobie wszystkie wcześniejsze komedie”, a z drugiej wspominającego dawną chwałę. Z przytaczanych cytatów wyziera jednak raczej popis grafomanii niż literackie arcydzieło, zaś co do autobiografii Bruscona widz z czasem zaczyna mieć wątpliwości, czy nie jest jedynie urojeniem chorego umysłu.
Na poziomie thrillera psychologicznego Komediant Domalika wypada zaskakująco dobrze – Radziwiłowicz gra potwora w bardzo przekonujący sposób, który we mnie wywołał poczucie głębokiego niepokoju, przechodzącego w chęć wyjścia z sali, aby nie być dalej świadkiem rozgrywającego się na moich oczach horroru. Wspomaga go przy tym reszta zespołu aktorskiego, która w obliczu mocno ograniczonej liczby mówionych kwestii zmuszona jest do ograniczenia się do środków pozawerbalnych. Najlepsze wrażenie robią Aleksandra Justa i Zuzanna Saporznikow, wcielające się w role odpowiednio: żony i córki Bruscona. Ta pierwsza jest kobietą zrezygnowaną, która bunt wobec despoty jest w stanie wyrazić jedynie sabotując sztukę męża kasłaniem w momencie wypowiadania swojego tekstu. Córka z kolei jest pełna wściekłości wobec ojca, co wywołuje w niej stałe napięcie, ostentacyjnie widoczne w jej mimice i postawie ciała.
Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że inne wątki utworu gdzieś się w tym zagubiły. Przy takiej prezentacji głównej postaci wypowiadana przez Bruscona krytyka odwiedzanych przez siebie prowincjonalnych miejscowości brzmi jak arogancja i umotywowana klasizmem pogarda wobec słabszych, zaś – szczególnie prominentne w pierwszej połowie drugiego aktu – rozmyślania o teatrze odebrane mogą być jako przejaw megalomanii głównego bohatera. To, jak zostały one sformułowane w tekście utworu pozwala jednak sądzić, że mogłyby one nabrać głębszego znaczenia, ale w spektaklu Domalika brakuje szerszego kontekstu, który pozwoliłby im wybrzmieć. Z tego względu drugi akt nieco się dłuży – przy braku większego obrazu zostaje nam to, że Bruscon jest psychopatycznym bucem. Co już wiemy i niekoniecznie chcemy oglądać przez kolejną godzinę.
Niemniej należy powiedzieć, że najnowszą wersję dramatu Bernharda wystawianą w Narodowym należy zaliczyć do bardziej udanych. Szczególnie dzięki przekonującej grze Jerzego Radziwiłowicza udaje się twórcom wzbudzić w widzach silne emocje i poczucie dyskomfortu, które – choć w różnym natężeniu – towarzyszą im przez cały spektakl. Właśnie dla tego doświadczenia zachęcam do odwiedzin sceny przy ul. Wierzbowej.