czwartek, 1 czerwca

Katarskie czarne konie

Grupa pretendentów do zajęcia najwyższych miejsc na mundialu od dawna pozostaje praktycznie niezmienna. Co cztery lata jako faworyci do zgarnięcia najwyższych laurów typowane jest wąskie grono tych samych drużyn, dysponujących najsilniejszymi kadrami i wyróżniających się równą, wysoką formą. Na szczęście prowadzące na szczyt drzwi, mimo że bardzo wąsko otwarte, nie są całkowicie zamknięte.

Tekst: Filip Wieczorek

Każde mistrzostwa świata, oprócz niezbyt trudnych do przewidzenia znakomitych wyników światowych gigantów, niosą za sobą również historie zespołów, które wdarły się do czołówki o wiele bardziej krętą drogą. Także na katarskich boiskach zagrają liczne mogące sprawić niespodziankę reprezentacje. Większość z nich, jak Chorwacja bądź Urugwaj, już przez długi czas stanowi solidne zaplecze elity, co jakiś czas przebijając się do niej. Zdarzają się jednak również przypadki drużyn osiągających szczyt swoich możliwości po latach posuchy. To właśnie takie zespoły, a nie silne reprezentacje, którym do czołówki brakuje naprawdę niewiele, można określić mianem prawdziwych czarnych koni.

Serbia

Serbia to dziwna reprezentacja. Trudno wskazać w ciągu ostatnich kilkunastu lat moment, w którym wypadłaby z grona dziesięciu najsilniejszych kadrowo zespołów Europy. Potwierdzają to wyniki z eliminacji mistrzostw świata. Beli Orlovi dostali się na trzy z czterech ostatnich mundiali (w 2006 r. jeszcze jako Serbia i Czarnogóra), mając w kwalifikacjach na rozkładzie takie tuzy jak Francja i Hiszpania. Problem w tym, że kiedy gra toczy się o coś innego niż zakwalifikowanie się do światowego turnieju, Serbowie zdają się zapominać, jak się gra w piłkę. W XXI w. udało im się wygrać zaledwie dwa mundialowe mecze, pozostałe siedem przegrywając. Mistrzostwa Europy? Ostatnio zagrali na nich w 2000 r., kiedy kraj nazywał się jeszcze Jugosławia a jego prezydentem był Slobodan Milošević.
Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Przede wszystkim dlatego, że Serbowie od dłuższego czasu utrzymują dobrą formę. Po wyjściu z grupy eliminacyjnej z pierwszego miejsca (wyprzedzając przy tym Portugalię) udało się im wygrać trudną grupę w dywizji B Ligi Narodów, podczas ostatniej przerwy reprezentacyjnej, pewnie pokonując Szwecję i Norwegię. O siłę serbskiej kadry nie ma co się obawiać. Gwiazdami zespołu są Dušan Vlahović oraz Sergej Milinković-Savić, obaj od kilku sezonów będący jednymi z najlepszych zawodników w Serie A. Jest to istotna przewaga nad kluczowym rywalem Orlova w grupie, niezwykle solidną, ale nieposiadającą w swoim składzie wyróżniających się postaci, Szwajcarią. Co bardzo ważne, Serbowie nie mają wyraźnych słabych ogniw. Przez lata ich newralgicznym punktem była bramka, obsadzona przez marnego Vladimira Stojkovicia, który zagrał 84 razy w kadrze tylko dlatego, że nie było nikogo lepszego. Obecnie na jego pozycji gra dobry znajomy polskich kibiców Vanja Milinković-Savić, niegdysiejszy bramkarz Lechii, aktualnie broniący barw Torino. Nie jest to może zawodnik światowej klasy, raczej solidny wyrobnik, niemniej jego postawa nie powinna spędzać snu z powiek selekcjonera Dragana Stojkovicia. To samo można powiedzieć o trójce środkowych obrońców, złożonej z graczy regularnie występujących w europejskich średniakach. To powinno wystarczyć do tego, aby nie popełniali rażących błędów. Reszta należy do ich kolegów z przednich formacji.

Senegal

Afrykanie nie mają szczęścia do mundiali. Za każdym razem któryś z reprezentantów Czarnego Lądu jest typowany jako jeden z kandydatów do sprawienia niespodzianki. Niestety mają oni niesamowitego pecha do odpadania w dramatycznych okolicznościach. Na mistrzostwach w Rosji żadnemu z reprezentantów Afryki nie udało się wyjść z grupy po tym jak Nigeria straciła decydującą bramkę w 86. minucie meczu z Argentyną, a Senegal odpadł, przegrywając z Japonią w klasyfikacji fair play. Najbliżej strefy medalowej była Ghana w 2010 r., jednak przegrała z Urugwajem w ćwierćfinale po jednym z najbardziej emocjonujących meczów w historii mistrzostw świata.
Na katarskim mundialu Senegalczycy będą mieli dobrą okazję, aby przerwać afrykańską klątwę. W fazie grupowej jedynym poważnym zagrożeniem będzie dla nich Holandia, zaś w meczach z przeciętnym Ekwadorem i fatalnym Katarem zaskoczeniem będzie jakikolwiek inny wynik niż pewne zwycięstwo Lwów Terangi. Dalej może stać się już wszystko. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że obecna senegalska generacja to jeden z najlepszych zespołów w historii kontynentu. To nie jest stereotypowa afrykańska drużyna naszpikowana gwiazdami z przodu, za to w defensywie rozstawiająca przed rywalami czerwony dywan a w bramce wywieszająca ręcznik. Wręcz przeciwnie, Aliou Cissé ma do dyspozycji niezwykle zbalansowany zespół. Jego najjaśniejsze punkty stanowią Sadio Mané (którego zabraknie na mundialu) i Kalidou Koulibaly, kolejno drugi zawodnik w plebiscycie Złotej Piłki oraz podstawowy obrońca Chelsea. Pozostałe pozycje również obsadzone są przez graczy co najmniej solidnych, regularnie występujących w czołowych europejskich ligach. Do pełni szczęścia brakuje tylko Edouarda Mendy’ego w dyspozycji sprzed roku. Bramkarz Chelsea w sezonie 2020/21 zapracował na miano jednego z najlepszych na swojej pozycji na świecie, jednak ostatnio bardziej niż z genialnych interwencji znany jest raczej z licznych wpadek. Mimo to wciąż mowa o piłkarzu, którego stać na zrobienie różnicy na boisku. W końcu to on został najlepszym bramkarzem wygranego przez Senegal tegorocznego Pucharu Narodów Afryki a w ostatniej fazie eliminacji do mundialu obronił decydujący rzut karny.

Stany Zjednoczone

Amerykańska piłka nożna zdaje się wracać na właściwe tory po koszmarnych eliminacjach do Mistrzostw Świata 2018. Brak kwalifikacji na rosyjski mundial był do tego stopnia szokujący, że wywołał w USA poważną dyskusję na temat przyszłości całej dyscypliny. Amerykańscy eksperci zwracali uwagę na niski poziom znacznie przepłaconej MLS, przestarzały system szkolenia, a przede wszystkim fakt, że futbol nie jest nawet jednym z trzech najpopularniejszych sportów w kraju. Co gorsza, wiele wskazywało na to, że w najbliższej przyszłości mogło być jeszcze gorzej. Kadra starzała się w zastraszającym tempie, jej trzon stanowili zasłużeni, aczkolwiek znajdujący się już jedną nogą po drugiej stronie rzeki Tim Howard i Clint Dempsey oraz zweryfikowane przez europejską piłkę niespełnione talenty w postaci Jozy’ego Altidore’a oraz Michaela Bradleya. Światełkiem w tunelu był wprowadzany do reprezentacji Christian Pulisic, już wtedy objawiający swój wielki talent. Była to jednak tylko kropla w morzu potrzeb przechodzącego wymianę pokoleniową USMNT (United States Men’s National Soccer Team).
W przededniu mistrzostw świata w Katarze, sytuacja jest zgoła odwrotna. Amerykańska reprezentacja będzie jedną z najmłodszych na całym turnieju. Spośród zawodników powołanych na ostatnie zgrupowanie tylko jeden urodził się przed 1992 r., a średnia wieku całej kadry nie przekroczyła 24 lat. Po nazwiskach można stwierdzić że, Amerykanie dysponują lepszą drużyną niż kiedykolwiek. To już nie te czasy, kiedy poza nielicznymi wyjątkami kluczowymi elementami zespołu byli zawodnicy anonimowi dla każdego, kto nie śledzi MLS. Dziś najlepsi zawodnicy USMNT występują w czołowych klubach Premier League i Serie A, będąc uznawanymi za jedne z największych talentów na świecie. Problemem może być to, że nie pełnią oni w swoich zespołach kluczowych ról. Gwiazda reprezentacji, Christian Pulisic, jest w Chelsea tylko zmiennikiem, podobnie Sergiño Dest w Milanie i Giovanni Reyna w Borussii Dortmund. Z drugiej strony, na regularne występy od pierwszej minuty liczyć może Weston McKennie, choć formie jego Juventusu daleko do ideału. Jeszcze większym problemem wydaje się środek obrony. Podstawowi centralni defensorzy mają duże problemy z wyprowadzeniem piłki a ich słaba gra uznawana była za jedną z głównych przyczyn słabej postawy Amerykanów w przedmundialowych sparingach. Nadzieją na poprawę tego stanu rzeczy może być świetna postawa Marka McKenziego, który urósł w tym sezonie do miana jednego z najlepszych obrońców ligi belgijskiej. Jeżeli Stanom uda się rozwiązać problemy z obroną, mogą zdziałać na turnieju naprawdę wiele. Szczególnie, że ich rywalami grupowymi oprócz Anglii jest słabnąca z roku na rok Walia i niewyróżniający się kadrowo Iran.

Honorable mentions

Maroko: afrykański odpowiednik reprezentacji Turcji. Ma całkiem silną kadrę, co turniej kwalifikowana jest do grona drużyn, które mogą zaskoczyć, lecz ani na mundialu, ani w Pucharze Narodów Afryki nie osiąga oczekiwanych rezultatów. Może tym razem będzie inaczej, patrząc na same personalia, Lwy Atlasu wcale nie wypadają o wiele gorzej od Senegalu.
Iran: kadrowo jedna z najsłabszych drużyn na mistrzostwach, oprócz Taremiego i Azmouna nie ma w składzie nikogo wyróżniającego się. Jednak to właśnie Irańczycy zdobyli w kwalifikacjach najwięcej punktów ze wszystkich azjatyckich zespołów, a na ostatnim turnieju napędzili wiele strachu Portugalii. Jeśli ktoś ma powtórzyć historię Kostaryki z mundialu w Brazylii, to mogą być właśnie oni.
Meksyk: wieczny czarny koń, od siedmiu mundiali wychodzi z grupy, za każdym razem odpadając już w 1/8 finału. Tym razem nawet o to może być trudno. Obecna meksykańska kadra jest najsłabsza od lat, kluczowi zawodnicy mało grają w klubach a fani nie wierzą w sukces. Chyba, że Ochoa w bramce znowu stanie się nadczłowiekiem a Álvarez i Lozano dadzą coś ekstra z przodu, wtedy znów może zapachnąć pozytywną niespodzianką.