Tekst: Alicja Kobyłecka
Jest poniedziałek, 7.40. Wybiegam z domu. Mknę krok za krokiem, moje stopy biegną coraz szybciej. Wbiegam zdyszana do pociągu. Teraz tylko rzucam spojrzeniem na lewo i prawo w poszukiwaniu miejsca. Poranny jogging na peron tak mnie wykończył, że nie mogłam odmówić sobie choćby tego 10 minutowego odpoczynku, w oczekiwaniu na Warszawę Centralną. Zadyszka po raz kolejny uzmysłowiła mi, że ciągle odwlekam mój powrót do formy na później. A w zasadzie wszystko odwlekam na później. Jedyne, co zmusza mnie do działania, to kroczący tuż za mną i depczący po piętach deadline.
Widzę jedno wolne miejsce na dwuosobowym siedzeniu. Marzę o tym, aby choć na chwilę usiąść, wyciągnąć splątane w kieszeni słuchawki i rozkoszować się w brzmieniach mojego ulubionego zespołu. Arctic Monkeys pobudza tak samo jak poranna kawa, której przez trzy kolejne drzemki oczywiście nie udało mi się wypić, bo nie zdążyłabym na pociąg.
To był zwykły, szary poniedziałek. Pierwszy dzień tygodnia, który wprowadza w monotonię dni kolejnych. I tak, aż do piątku. Zarwana noc po sobotniej imprezie nadal daje mi się we znaki. Było warto. Przez rok można zdziczeć, w szczególności, gdy przez miesiące nie widziałam drugiego człowieka oprócz przypadkowych twarzy w spożywczaku, ukrytych pod maseczką.
Spoglądam na podwójne siedzenie na samym końcu autobusu. Moje powieki, choć ciężkie i pozbawione należytego odpoczynku i tak pozwoliły, żebym go dostrzegła. Widzę ten uśmiech, co poniedziałkowy, biały uśmiech. Rozpięta dżinsowa kurtka, a na koszulce logo mojego ukochanego zespołu, brzmiącego teraz w moich słuchawkach. Wbijam wzrok w datę w górnej części jego koszulki. 4 lipca 2018. Przecież to data koncertu, na którym też byłam. Pierwszy dzień Opener’a. Mam pretekst, by zagadać. Cały rok wstydzę się rozpocząć rozmowę, a przecież żyje się tylko raz. Kto wie czy w następny poniedziałek również go zobaczę. Dorośli mówią młodym, żeby żyć chwilą, żeby wykorzystywać każdą okazję, jaką daje nam los. Mówią, że najbardziej żałuję się tego, czego się nie zrobiło. A Szymborska w swoim wierszu przypomina, że nic dwa razy się nie zdarzy. Nie po to siedziałam ponad rok w domu, żeby teraz nie wykorzystywać chwili.
Motywowana tymi sentencjami, biję się z myślami, czy dziewczynie wypada podejść pierwszej. Z natury odważna przewodnicząca klasy myślę sobie: nic nie mam do stracenia. Czas płynie, w mojej głowie myśli coraz więcej, z każdą minutą moje serce uderza coraz szybciej, a zegarek tyka. 6 minut do mojego przystanku, 6 minut by zrobić dobre pierwsze wrażenie, wydusić z siebie parę słów.
W uszach brzmiący głos Alexa Turnera z piosenki Snap out of it wprawia mnie w nastrój, aby choć na chwil kilka się wyrwać i odbiec myślami do wspomnień o słonecznej Italii. Było to lato 2019 i tym samym mój ostatni zagraniczny wyjazd.Włoski temperament, myślę sobie:to jest to. Żywiołowość, bezpośredniość, życzliwe uśmiechy, prawienie komplementów. Tak właśnie wspominam 2 tygodniową wymianę we Włoszech. 14 dni beztroski, szlifowania języka i zajadania się focaccią w doborowym towarzystwie radosnych Włoszek i zabawnych Włochów. Poznawanie ludzi na ulicach, w restauracjach, na plaży. Chciałabym mieć taką śmiałość również w Polsce. Nie krępować się i słać garść życzliwych uśmiechów i wesołych powitań do ludzi wokół. Mówić słowa, na których dźwięk każda naburmuszona mina choć na chwilę się rozchmurzy, zaspana powieka się otworzy, a zmarszczona brew rozluźni i wygnie się przyjaźnie. Miłe słowa byłyby miodem dla uszu wiecznie zabieganych i zestresowanych ludzi, a często nie zdajemy sobie sprawę, jaką mają siłę.
Wracam myślami do sytuacji, w której się znajduję. Stoję, trzymając poręcz autobusu, i przypominam sobie o wszystkich nieodwzajemnionych uśmiechach, zapomnianych spojrzeniach. Zdaję sobie sprawę z tego, jak czasem niewiele potrzeba, by sprawić, aby czyjś dzień stał się lepszy. Przypominam sobie, ile razy chciałam coś zrobić, ale zbyt się wstydziłam i krępowałam. Dlatego, tym razem postanowiłam wykorzystać okazję. Przemierzyłam trzy rzędy miejsc siedzących, dosiadłam się do chłopaka i rozpoczęłam rozmowę. Minęło parę miesięcy i dziś wybieramy się wspólnie na koncert Arctic Monkeys. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.