Kupowanie i sprzedawanie meczów dla osiągnięcia korzyści sportowych to już przeszłość. Dziś na wyniki meczów wpływają zupełnie inne siły, wywodzące się spoza świata futbolu i dysponujące znacznie większymi możliwościami.
Tekst: Filip Wieczorek
FIFA chwali się, jak wiele pieniędzy zarabia co cztery lata na mundialu. Wiecie, jak nazywa się dzień, w którym nielegalni bukmacherzy zarabiają cztery miliardy dolarów? Czwartek. – Patrick Jay, były prezes Hong Kong Jockey Club, firmy bukmacherskiej z Hongkongu
Azja Południowo-Wschodnia to futbolowy fenomen w zdecydowanie negatywnym tego słowa znaczeniu. Ten zamieszkany przez ponad 500 mln ludzi, zakochany w piłce nożnej region, wciąż nie doczekał się swojego przedstawiciela na mistrzostwach świata, a wywodzące się z niego reprezentacje (za wyjątkiem przyzwoitej Tajlandii) okupują dolną połowę rankingu FIFA i mają problemy z zakwalifikowaniem się nawet do Pucharu Azji. Gwoli ścisłości, mowa o krajach, gdzie nie brakuje środków na pensje dla piłkarzy, ani na infrastrukturę – dwa z dziesięciu największych stadionów na całym kontynencie znajdują się w Malezji, nowy stadion mogący pomieścić 80 tys. widzów został niedawno oddany do użytku w Indonezji.
Jednocześnie Azja Południowo-Wschodnia to matecznik organizacji przestępczych zajmujących się ustawianiem meczów, światowe centrum nielegalnego przemysłu bukmacherskiego. Najwięcej podejrzanych zakładów zawiera się właśnie w Malezji i Singapurze, gdzie szara strefa na rynku zakładów jest dziesięciokrotnie większa niż jego zalegalizowana część. Państwa te są byłymi brytyjskimi koloniami o silnie rozwiniętej kulturze hazardu i niskim poziomie jego uregulowania. Nie powinno zatem dziwić, że match-fixing stanowi tam codzienność. Jak odkryła malezyjska policja, w sezonie 1994, kiedy oba kraje miały jeszcze wspólną ligę, aż 70 proc. wszystkich rozegranych meczów zostało ustawione. Rok później Singapur założył już własne rozgrywki, niemal równie szybko przejmując wątpliwie zaszczytny tytuł światowej stolicy korupcji w piłce nożnej. To właśnie stamtąd pochodzi Wilson Raj Perumal, chyba najsłynniejszy boss parającej się wpływaniem na wyniki meczów mafii. Malezja dotrzymuje kroku swoim południowym sąsiadom. W 2015 r. ówczesny minister sportu i młodzieży tego kraju, Khairy Jamaluddin, wprost powiedział, że ustawianie meczów cały czas stanowi duży problem dla rodzimego futbolu, który po skandalu z lat 90. już nigdy się nie podniósł. Dość powiedzieć, że na koniec 1993 r. reprezentacja Malezji zajmowała 79. miejsce w rankingu FIFA, natomiast obecnie okupuje ona 147. pozycję.
Jak wyreżyserować mecz
Malezja i Singapur nie są rzecz jasna jedynymi azjatyckimi krajami wyróżniającymi się ponadprzeciętnym poziomem match-fixingu. Nielegalna bukmacherka dobrze trzyma się w Chinach, w Indonezji korupcja była tak głęboko zakorzeniona, że po odkryciu jej skali rozważano nawet odwołanie sezonu 2019 tamtejszej „Super Ligi”. To właśnie malezyjskie i singapurskie grupy przestępcze są jednak tymi, które jako pierwsze rozpoczęły swoją ekspansję na resztę świata. Zaczynały od, eufemistycznie rzecz ujmując, topornych metod. Jesienią 1997 r. podczas rozgrywanych w ramach angielskiej Premier League spotkań West Hamu z Crystal Palace oraz Wimbledonu z Arsenalem zgasło światło. Jak się okazało półtora roku później, oświetlenie było sabotowane przez pracowników stadionów, opłacanych przez malezyjski syndykat. W wypadku przerwania meczu i konieczności dokończenia go w innym terminie bukmacherzy wypłacali bowiem nagrody w oparciu o rezultat w momencie opuszczenia boiska przez piłkarzy. Była to mało wydajna i ryzykowna metoda, jednak przestępcy niespecjalnie mieli inny sposób na zarobek poza granicami kraju – Internet nie był jeszcze rozpowszechniony, co znacząco utrudniało możliwość bieżącego wpływania na ligi zagraniczne. Wraz z postępem technologicznym sytuacja uległa zmianie na korzyść syndykatów. Bukmacherzy znacząco rozbudowali swoją ofertę, umożliwiając ustawianie spotkań w coraz słabszych rozgrywkach. Nie trzeba było już bawić się w przekupywanie szeregowych pracowników i wyłączanie jupiterów w Premier League – piłkarze sami zaczęli zgłaszać się do mafiosów. Ci najbardziej upodobali sobie słabe ligi w biednych krajach – tam ustawienie meczu było łatwą szansą na zarobek dla zawodników, którzy na co dzień dostają niewiele lub w ogóle od miesięcy nie widzieli wypłaty. Wystarczy spojrzeć na to, w jakich rejonach Europy najbardziej rozpowszechniony jest match-fixing.
Najgorsza sytuacja panuje w Mołdawii – jest tam tak dramatycznie, że śledczy Europolu bez ogródek przyznali, że jedynym skutecznym rozwiązaniem byłaby likwidacja całych tamtejszych piłkarskich struktur. W Ukrainie swego czasu zamieszane w ustawianie meczów było 2/3 profesjonalnych klubów, włączając to regularnie występującą w pucharach Zorię Ługańsk. Prawdziwa bonanza panuje w niższych ligach. Tam, gdzie nikt poza lokalnymi kibicami nie zagląda, nawet najsilniejsze piłkarsko kraje nie są wolne od nieczystych spotkań. W 2005 r. potężny skandal wybuchł w Niemczech, po tym jak okazało się, że jeden z sędziów regularnie ustawiał mecze Regionalligi i 2. Bundesligi. Wpadł dopiero po ustawieniu starcia w Pucharze Niemiec, w którym przekręcone zostało HSV.
Turniej, którego nie było
Nielegalni bukmacherzy i syndykaty nie ograniczają się tylko do ustawiania wyników oficjalnych meczów. Postawić można na praktycznie wszystko – kto będzie miał więcej rzutów rożnych, kto pierwszy wyrzuci piłkę z autu, nawet to, kto będzie zaczynał od środka. Do tego rodzaju przekrętu najprawdopodobniej doszło w finale piłkarskiego turnieju na igrzyskach w 2008 r. Singapurski syndykat postawił, że grę zaczynać będzie Nigeria, przekupiwszy wcześniej piłkarzy, aby przekonali Argentyńczyków do oddania im piłki na wypadek przegranego losowania. Tak też się stało, kapitan Albicelestes wybrał właściwą stronę monety, jednak pozwolił rozpocząć grę przeciwnikom. Powiedzieć, że jest to pokaz sprytu ze strony mafii, to jak nie powiedzieć nic. Ustawienie pojedynczych fragmentów meczu znacząco zmniejsza ryzyko wyjścia sprawy na jaw. Celowe podkładanie się przeciwnikowi przez całe spotkanie może zostać zauważone przez śledczych, natomiast wybicie piłki na aut czy róg nie powinno wzbudzać niczyich podejrzeń. Wydawać by się mogło, że nic nie pokazuje skali problemu match-fixingu tak dobitnie, jak zjawisko przekupywania piłkarzy tylko po to, żeby wykopali futbolówkę poza boisko w odpowiednim momencie. To jeszcze są jednak dopiero okolice czubka góry lodowej. W jej głębiej położonej części znajdują się organizowane przez syndykaty turnieje, które służą wyłącznie do zarabiania pieniędzy na zakładach bukmacherskich. Głośnym echem odbił się rozegrany w Antalyi w 2011 r. miniturniej. W jego ramach odbyły się dwa mecze – Łotwa zagrała z Boliwią, a Estonia z Bułgarią. Spotkania zakończyły się wynikami odpowiednio 2:1 i 2:2, a wszystkie gole padły po rzutach karnych. Skończyło się na dożywotnim zawieszeniu prowadzących oba spotkania zespołów sędziowskich. Czy może być coś bardziej ordynarnego od tego rodzaju ostentacyjnie przekręconych turniejów? Owszem, na przykład wymyślanie meczów, które nigdy się nie odbyły. Tak zwane ghost games to w pełni sfabrykowane spotkania. Sporządzane są z nich protokoły, kluby potwierdzają, że faktycznie do nich doszło, a organizacje przestępcze potrafią zarobić nawet kilkaset tysięcy euro na pojedynczym starciu. Niekiedy sprawy wyglądają naprawdę absurdalnie. Pod koniec marca 2020 r., niedługo przed ogłoszeniem całkowitego lockdownu w Ukrainie, w ofercie internetowych bukmacherów pojawiły się zakłady na mecze tajemniczego Azov Cup. Rozgrywki ligowe zostały przerwane już wcześniej, stadiony zamknięte, tymczasem cztery amatorskie drużyny z obwodu zaporoskiego postanowiły wziąć udział w niezapowiedzianym wcześniej turnieju. Jeden z zespołów, FK Berdiańsk, publikował nawet posty na Facebooku, gdzie zamiast skrótów czy fotorelacji z rzekomo rozgrywanych spotkań wrzucał zdjęcia protokołów meczowych. Trudno nawet nazwać to szytym grubymi nićmi, tak bezczelny był cały proceder. Po dwóch rundach ukraiński związek odkrył, że żaden Azov Cup nigdy się nie odbył. Niestety, było już za późno, sprawcom pomimo niedoprowadzenia całego „turnieju” do końca i tak udało się sporo zarobić.
Liga podwyższonego ryzyka
Aż trudno uwierzyć, że to wszystko może dziać się również w Polsce. Przecież problem korupcji w polskiej piłce miał zostać rozwiązany wraz z rozbiciem mafii Fryzjera, a surowe kary wymierzone odpowiedzialnym klubom powinny były raz na zawsze zniechęcić kogokolwiek innego do pozasportowego wpływania na wyniki spotkań. Faktycznie, czasy piłkarskiego pokera w Ekstraklasie raczej już nie wrócą, ryzyko byłoby zbyt duże. Co innego na niższych szczeblach, tam bardzo mało prawdopodobne jest, że wszystkie spotkania odbywają się na czysto. Szczególnie narażona na match-fixing wydaje się III Liga. Panują tam wprost idealne warunki dla międzynarodowych syndykatów – mnóstwo meczów praktycznie o nic (tylko jedna drużyna wywalcza awans), niskie zarobki, nierzadko patologiczni właściciele. Kilka lat temu na portalu Weszło pojawił się reportaż opisujący realia panujące w grającym wówczas na czwartym szczeblu rozgrywek JKS-ie Jarosław. Wyłaniał się z niego istny obraz nędzy i rozpaczy, piłkarze nie dojadali, brakowało im środków na spełnienie podstawowych potrzeb, spali na paletach. Takich JKS-ów z pewnością jest w polskiej piłce więcej. Gdyby do piłkarzy takiego klubu zgłosiła się organizacja przestępcza, można zakładać, że z całkiem dużą dozą prawdopodobieństwa jej oferta zostałaby zaakceptowana. Tego typu zapytania będą coraz częstsze. Syndykaty poszukują nowych rynków po wycofaniu się z ogarniętej wojną Ukrainy i obłożonej sankcjami Rosji, a Polska stanowi dla nich kuszącą propozycję. Nadchodzi okres poważnej próby dla futbolu nad Wisłą. Czas pokaże, czy skończy się na pojedynczych ustawionych meczach, czy match-fixing stanie się masowym zjawiskiem, a w III Lidze powielone zostaną najgorsze standardy.