Bez wątpienia tegoroczne święta będą magiczne. Na pewno nie zabraknie rozświetlonego Krakowskiego Przedmieścia czy wzmożonego ruchu na warszawskich targowiskach. Czego nie doświadczymy? Czy możemy coś zrobić, by załatać pustkę, z którą przyjdzie się nam zmierzyć? Nie pierwszy raz historia nas uczy, jak postępować w czasach największej potrzeby. Trzeba tylko umieć czytać ukryte na jej kartach wskazówki.
Tekst: Mateusz Tobiasz Wolny
Warszawa widziała już wiele niecodziennych świąt Bożego Narodzenia. Wspomnieć należy o wigilii 1898 r., kiedy odsłonięciu pomnika Adama Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu towarzyszyły manifestacje młodzieży nieprzychylnej fałszywemu „świątecznemu podarkowi” od zaborcy. Pamięta się również święta w 1929 r., gdy „Kurier Warszawski” oznajmiał, że choinka [na Rynku Starego Miasta] oświetlona będzie z czterech stron za pomocą reflektorów wojskowych, by uniknąć incydentu z poprzedniego roku, kiedy skradziono żarówki z elektrycznych łańcuchów świetlnych. W czasach wojennych, jeśli 24 grudnia wypadał w niedzielę, zdarzało się, że skromne wigilie obchodzono dzień wcześniej. Pasterki odprawiano rankiem w związku z nałożoną przez Niemców godziną policyjną. W latach 60. sprowadzono do stolicy 170 tys. drzewek – które można było kupić m.in. na placu Piłsudskiego – w cenach odgórnie nałożonych przez urząd.
Bez wątpienia tegoroczne święta też będą niezwykłe. Karty historii naszego miasta jak zwykle otwierają się w czasach największej potrzeby i pokazują, jak stawiać czoła wyzwaniom.
Magia pocztówki
Dokładnie 120 lat temu, 1 grudnia, Towarzystwo Dobroczynności wystawiło do publicznego wglądu 60 tys. ilustrowanych kart pocztowych w jednej z sal stołecznego ratusza. Obecnie nie byłoby w tym nic dziwnego, ale w 1900 r. wystawa niegodnej majestatu urzędu pocztowego „kartki” budziła spore kontrowersje, a także nieustępujące zainteresowanie warszawiaków.
Tym, co odróżniało karty pocztowe od tych znanych nam dziś, była niezwykła fantazja, którą mistrzowie sztuki plastycznej przelewali na awers karty. Na pocztówkach widniały bukiety kwiatów zwieńczone damskimi twarzami, kolaże przedstawiające Warszawę-kobietę-motyla czy unoszący się nad miastem listonosze. Przemysł pocztówkowy zawsze starał się uwzględniać charakter lokalny i miejscowy folklor, stąd często pojawiał się na nich wizerunek miasta stołecznego.
Moda na pocztówki dopiero rozpowszechniała się w Europie. Obce Polsce zjawisko nie miało nawet swojej nazwy. Na początku patrzono na zuchwały wynalazek z przymrużeniem oka (w końcu treść korespondencji widoczna jest dla każdego, komu trafi w ręce!). Jednym z tych, którzy nie wierzyli w sukces pocztówek był Bolesław Prus, który nadesłał do „Kuriera Warszawskiego” propozycje nazwy dla kart pocztowych. Wśród nich znalazły się wyśmiewające jej fenomen „nalistek”, „oszczędnica”, „kartocha” czy nasilające jej jawny charakter „niedyskretka”, „odsłonka”, „naguska” oraz „oglądka”.
Debata nad polskim odpowiednikiem niemieckiej Correspondenz-Karte nabierała takiego rozpędu, że zdecydowano się ogłosić konkurs na nazwę dla nowego wynalazku. Decyzją odwiedzających wystawę, karty pocztowe stały się pocztówkami, mimo – według niektórych – mylącego znaczenia, kojarzącego się ze skrzynką pocztową, znaczkiem lub urzędniczką. Co ciekawe, pod pseudonimem Marii B., zwyciężczyni plebiscytu, krył się nie kto inny, jak Henryk Sienkiewicz. Otrzymał – jak można się łatwo domyślić – popularny w tamtych czasach album na pocztówki. Przedmiot użytkowy, na punkcie którego oszalała Warszawa, był również obiektem kolekcjonerskim.
Co w Warszawie kupowano
Minęło kilkadziesiąt lat od wejścia pocztówki do powszechnego obiegu. Fascynacja misternie projektowanymi korespondencyjnymi kartami graficznymi zdążyła opaść, a Warszawa na nowo – jak co roku – wrzuciła wyższy bieg z końcem grudnia, by oddać się przygotowaniom do Bożego Narodzenia.
W międzywojniu wybierano się do nieistniejącego już Pasażu Simonna między ulicami Długą a Nalewki. Nieustającą popularnością cieszył się dom mody Bogusława Hersego na rogu ulic Marszałkowskiej i Kredytowej. Dom Braci Jabłkowskich przy okazji zakupowej gorączki kusił amatorów sportów zimowych reklamą w „Tygodniku Ilustrowanym”. Narty z więźbami, pierwszorzędnie wykonane można było dostać za 52 zł, a do kompletu skarpetki do nart – eleganckie za jedyne 5,50 zł. Biedniejsi mogli kupić upominki i artykuły spożywcze na żydowskim bazarze na Placu Krasińskich. W 1960 r. „Stolica” polecała stylowe komplety sztućców rodzimej produkcji, a dwa lata później kusze na piłki do ping ponga dla najmłodszych – co miało być spowodowane rosnącą popularnością ekranizacji Krzyżaków w reżyserii Aleksandra Forda. Lata 70. to czas wielkich domów towarowych, m.in. Centrum i Sezamu, dzięki którym warszawiacy mogli ograniczyć czas spędzany na przedświątecznych sprawunkach do jednego miejsca, oferującego pełną gamę produktów.
Inne święta
Nie wiadomo, czy tak, jak w dwudziestoleciu międzywojennym, dane nam będzie w pełni oddać się zakupowej gorączce i zatracić wśród tłumów przemierzających bez opamiętania centra handlowe (fakt, że dzisiaj wspominamy to z utęsknieniem, wydaje się sam w sobie ironiczny).
W 1863 r. Józef Ignacy Kraszewski we wstępie do kalendarza wydawanego przez Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności pisał o licznych klęskach, jakimi kraj nasz dotknięty został. Słowa, które zdają się trafnie odzwierciedlać naszą rzeczywistość roku 2020, przynoszą nadzieję i prowokują do spojrzenia na dzisiejszą Warszawę z innej perspektywy. Jeśli dane nam będzie spędzić święta z dala od bliskich lub bez możliwości zakupu wymarzonych prezentów, pamiętajmy, że zawsze zostają pocztówki oraz o tym, by na wzór zapomnianej już instytucji (powstałej w wigilię 1814 r.), być dla siebie po prostu dobrym.