Szacuje się, że 1 proc. społeczeństwa jest w spektrum autyzmu. Według Światowej Organizacji Zdrowia w 2013 r. na całym świecie żyło 39 mln osób dotkniętych ADHD. Średnio w każdej polskiej klasie znajduje się 3–4 dzieci z dysleksją. Osoby z zaburzeniami neurorozwojowymi spotykamy na każdym kroku – ale co o nich wiemy?
Autorka: Julia Jurkowska
Jak sama nazwa wskazuje, zaburzenia neurorozwojowe zaczynają się objawiać zazwyczaj na samym początku życia. Zgodnie z najnowszymi wytycznymi pochodzącymi z klasyfikacji zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego DSM-V, obejmują one szerokie spektrum przypadłości, jednak do najczęściej wymienianych należą: zaburzenia ze spektrum autyzmu, zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi (ADHD) oraz specyficzne zaburzenia uczenia się (w tym dysleksja rozwojowa, dysortografia, dysgrafia, dyskalkulia). Pojęcie o tych zaburzeniach w Polsce jest wciąż niewystarczająco duże – rzadko słyszymy o akcjach uświadamiających, na czym one polegają. Ciągnie to za sobą szereg konsekwencji: począwszy od mylnego postrzegania osób zmagających się z nimi, poprzez niedopasowane metody nauczania, kończąc na braku przygotowania rodziców, że może to spotkać także ich dziecko.
Jak cię widzą, tak cię piszą
Zaburzenia neurorozwojowe zazwyczaj objawiają się w wieku przedszkolnym bądź wczesnoszkolnym. Wydawać by się mogło, że są one proste do zdiagnozowania – przede wszystkim przez rodziców, którzy spędzają z dzieckiem najwięcej czasu, ale również przez nauczycieli obserwujących jego rozwój. Choć trudno nie zgodzić się, że kształcenie pedagogów w tym kierunku jest niezbędne do poprawienia sytuacji osób z zaburzeniami neurorozwojowymi, zadanie rozgryzienia specyficznego zachowania swojej pociechy dla osób niezwiązanych z psychologią może być problematyczne. Wbrew stereotypowym przekonaniom nie każde dziecko w spektrum autyzmu siedzi w kącie i nie odzywa się do nikogo, układając klocki w specyficznej, jemu tylko zrozumiałej, konfiguracji. Podobnie nie zawsze ADHD objawia się uwagami przynoszonymi ze szkoły i trudnościami z usiedzeniem w jednym miejscu, a dysleksja nie oznacza, że dziecko nigdy nie nauczy się dobrze czytać. Jednak prawdą jest też, że rodzice są mistrzami w tłumaczeniu objawów, które powinny budzić choć cień niepokoju. Autystyczne dziecko wydaje się być po prostu nieśmiałe, rozproszony i ruchliwy malec z ADHD ma zbyt dużo energii, a niechcący czytać dyslektyk jest leniwy i brak mu ambicji. Niestety zaburzenia neurorozwojowe często są diagnozowane dopiero, gdy na pierwszy plan wychodzą ich skutki – lęk, trudności w nawiązywaniu relacji społecznych, szkolne niepowodzenia czy nawet pierwsze epizody depresyjne. Rodzice, którzy tego nie zbagatelizują, obarczając winą chociażby okres dojrzewania czy zmianę środowiska, zaczynają szukać pomocy i, jeśli trafią na wykwalifikowanego specjalistę, odkrywają prawdziwą przyczynę problemu. Niektórym otwierają się oczy, a inni stają twarzą w twarz ze wszystkimi usłyszanymi stereotypami.
Co myślimy o autyzmie
Według badania Społeczny obraz autyzmu przeprowadzonego w 2021 r. przez Fundację CBOS dla Fundacji JiM, 96 proc. dorosłych Polaków słyszało wcześniej o autyzmie, przy czym czynnikiem relatywnie najsilniej wpływającym na deklarację jest wykształcenie. Na przestrzeni 4 lat, które upłynęły od poprzedniego badania, wynik ten wzrósł o 4 punkty procentowe. Najczęstszym źródłem informacji na temat tego zaburzenia nie jest jednak bezpośredni kontakt z osobą ze spektrum autyzmu – co deklaruje 37 proc. ankietowanych – a programy telewizyjne, filmy i seriale, z których wstępną świadomość czerpie 60 proc. dorosłych Polaków. Prawie połowa z nich nie zna ani nie widuje osób z autyzmem, co być może wpływa na społeczny obraz tego zaburzenia. Chociaż ponad 90 proc. ankietowanych poproszonych o wybranie określeń, które kojarzą im się z autystami, wskazało neutralne, a przynajmniej nie negatywne pod względem podejścia do innej osoby cechy typu nietypowość i powtarzalność zachowań, trudności w nawiązywaniu kontaktu oraz problemy z komunikacją, niepokojący jest fakt, że ponad połowa zaznaczyła również agresywne zachowania (59 proc.) oraz upośledzenie umysłowe (58 proc.). W obu przypadkach odsetek osób skłaniających się w stronę tych określeń wzrósł w ciągu ostatnich czterech lat o ponad połowę. Badania te – a właściwie odpowiedzi Polaków – są pełne sprzeczności. Z jednej strony wskazują na zwiększenie obycia z zagadnieniem autyzmu, co więcej – dorośli obywatele przychylnie wypowiadają się o osobach ze spektrum. Postrzegają je jako przyjazne osoby o ponadprzeciętnych zdolnościach, które są w stanie znaleźć pracę i założyć rodzinę. Jednocześnie zupełnie inaczej kreuje się obraz dzieci z tym zaburzeniem, które według ankietowanych nie są w stanie poradzić sobie w szkole.
Usiądź spokojnie
Choć w odniesieniu do przytoczonych wyników zabrzmi to dość nieprawdopodobnie, to właśnie autyzm jest najbardziej „spopularyzowanym” zaburzeniem neurorozwojowym. W spektrum byli Wolfgang Amadeusz Mozart i Isaac Newton, Alfred Hitchcock i Andy Warhol, a z postaci znanych młodszym pokoleniom – Lionel Messi. Wszystkich z nich postrzega się jako geniuszy w swoich dziedzinach. Bez trudu można znaleźć także sławne osobistości mające ADHD – wśród nich jest wielokrotny mistrz olimpijski Michael Phelps, gwiazda popu Justin Timberlake oraz filmowa Hermiona – Emma Watson. Jednak powszechniejszym obrazem, który widzi się w głowie po pomyśleniu o osobie z zespołem nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi jest nieposłuszne i niegrzeczne dziecko z przysłowiowymi “owsikami w tyłku”. W rzeczywistości lepszym określeniem byłoby „roztargnione”, ponieważ faktycznie osobom z ADHD trudniej jest skupić myśli na czymś dla nich nieciekawym – a takich bodźców w otoczeniu mamy mnóstwo. Pozorną rekompensatą tego zachowania jest zjawisko określane w literaturze jako hyperfocus, nie mające na razie polskiego odpowiednika. Opisuje ono stan wyjątkowego skupienia na danej czynności bądź tematyce, często skutkujące utratą poczucia czasu i zapominaniem o podstawowych potrzebach, np. o konieczności spożycia posiłku. Osoby, które tego doświadczają, czasem opisują hyperfocus jako coś pozytywnego – szczególnie w porównaniu do najczęściej towarzyszącego im rozproszenia. W rzeczywistości jednak ma on swoje wady i nie jest dobrym dostosowaniem do życia w czasach tak szybkiego życia wymagającego wielozadaniowości.
Literacką alegorią dziecka z ADHD jest Pawełek Wiercipięta – jeden z bohaterów zbioru wierszy Heinricha Hoffmanna Złota różdżka: czytajcie dzieci, uczcie się jak to niegrzecznym bywa źle. Trzeba przyznać, że już sam tytuł tego XIX-wiecznego tomiku z rymowankami napawa niepokojem. Problemem Pawełka Wiercipięty jest to, że nie potrafi spokojnie siedzieć przy stole podczas obiadu. Chłopiec macha nogami i wierci się na krześle, a swojego zachowania nie zmienia nawet po surowych reprymendach ojca, ze słów którego można wywnioskować, że nie jest to pierwszy raz, gdy syn denerwuje go swoim postępowaniem i nie spodziewał się po nim żadnej zmiany (Czy ci się chodź raz powiedzie / siedzieć grzecznie przy obiedzie?). Pawełek rodzinny obiad kończy przerażony pod stołem, przykryty obrusem i otoczony kawałkami tego, co było kiedyś obiadem. Ostatnie linijki wiersza nakreślają obraz surowej kary wymierzonej chłopcu: I ukarał ojciec syna / aż trzeszczała dyscyplina / a mamunia w strachu cała / tylko z boku na Pawełka / spoglądała przez dwa szkiełka. Zachowanie chłopca wpisuje się w dzisiejsze kryteria diagnostyczne ADHD: ma często nerwowe ruchy rąk lub stóp bądź nie jest w stanie usiedzieć w miejscu (DSM-V). Przykładem obrazującym inny objaw brany pod uwagę podczas orzekania zaburzenia – często łatwo rozprasza się pod wpływem zewnętrznych bodźców – jest zachowanie bohatera innego wierszyka pod tytułem Jędruś Gap, znajdującego się w tym samym zbiorze. Chłopiec chodzi zapatrzony w niebo – liczy gwiazdy, ptaki, ogląda dachy, a przy tym nie zwraca uwagi na znajdującą się przed nim drogę. Jędruś swoją wycieczkę kończy w rzece, gdzie z jego gapiostwa śmieją się rybki, którym rację przyznaje osoba opowiadająca tę historię.
Oczywiście zespołu nadpobudliwości psychoruchowej nie określa się po obecności jednego objawu. Zalecenia z Kryterium diagnostycznych zaburzeń psychicznych DSM-V wspominają o obecności co najmniej sześciu objawów utrzymujących się przez pół roku. To, czy Heinrich Hoffmann opisywał niegrzeczne dzieci, czy ich niepokojące zachowania pozostanie prawdopodobnie tajemnicą. Warto jednak wspomnieć, że autor – z zawodu psychiatra – siedem lat po napisaniu Złotej różdżki został dyrektorem miejskiego szpitala psychiatrycznego we Frankfurcie i jest uważany za pioniera psychiatrii dzieci i młodzieży.
Specyficzne zaburzenia uczenia
Za specyficznymi zaburzeniami uczenia się również stoi niechlubna wizja społeczeństwa obwiniająca dziecko za bycie zbyt leniwym i mało ambitnym, by się dobrze uczyć. Nie pomagają też głośne dyskusje na temat istnienia dysleksji, która jest najbardziej znaną ich podkategorią. Dla przykładu, w 2009 r. jeden z członków brytyjskiego parlamentu nazwał ją „czystą fikcją”, za ogół trudności obwiniając system edukacji. Wszystkie naukowe dowody zręcznie ominął również prof. Bronisław Rocławski – autor Klocków Lego do nauki czytania, pisania, ortografii i matematyki, a także publikacji Badanie tempa i techniki czytania. Teoria i praktyka – który na początku 2013 r. na swoim blogu opublikował wpis Dyslektyczna zaraza, w którym krytykuje nieuctwo dziennikarzy posługujących się terminem dysleksja, po czym „z całą odpowiedzialnością stwierdza”, że przyczyna niepowodzeń dzieci w czytaniu i pisaniu tkwi w braku elementarnej wiedzy nauczycieli.
We wszystkim kryje się ziarenko prawdy i faktem jest, że dla niedowiarków siłą napędową ich kontrargumentów są długie kolejki w poradniach orzekających specyficzne zaburzenia uczenia się w okresie zgłaszania dostosowań w przeprowadzaniu egzaminów. Sami pedagodzy, wypowiadając się na temat tego zjawiska, wspominają, że częstym pytaniem w gabinetach jest: dlaczego dopiero teraz? To trafne pytanie zamyka błędne koło pisane przez lekceważenie często bardzo widocznych objawów, ze względu na przekonanie o niewystarczającym zaangażowaniu dziecka w naukę czytania czy pisania. Dowody na to zdecydowanie łatwiej jest zauważyć, pomijając przy tym ich możliwe drugie dno. Dzieci mają tendencję do niechętnego wykonywania czynności, które im nie wychodzą. Mały dyslektyk szybko znudzi się próbą składania głosek w wyrazy, a zmuszony do tego będzie próbował zgadywać je na podstawie pierwszych kilku znaków, z różnym efektem. Zdając sobie sprawę ze swoich nieumiejętności, może próbować obrócić to w żart. Najgorszym, a jednocześnie bardzo często wykonywanym krokiem jest zaakceptowanie, że dziecko nigdy się tego nie nauczy i odgórne zakładanie, że po kolejnej próbie nie będzie postępów. Nic tak nie podcina skrzydeł jak negatywne oczekiwania i brak zachęty. W bardzo przystępny sposób mówi o tym na swoim youtube’owym kanale Pedagog Michalina – pedagog, diagnosta i terapeuta pedagogiczny – która w swojej codziennej pracy próbuje wykorzystywać nowe technologie, takie jak rozszerzona i wirtualna rzeczywistość.
Co na to biologia?
Ucięciem dyskusji na temat istnienia zaburzeń neurorozwojowych byłyby badania naukowe pokazujące ich biologiczne czynniki. Na razie ich diagnoza opiera się na badaniu behawioralnym, które może być podatne na czynniki indywidualne zarówno ze strony osoby badanej, jak i badającej. O wiele łatwiej jest podważyć zdanie jednej osoby niż wyniki badań naukowych potwierdzające jej słowa. Między innymi dlatego naukowcy zajmują się poszukiwaniem biologicznych podstaw zaburzeń neurorozwojowych. Dzięki postępującej technice pojawia się coraz więcej możliwości, które jeszcze kilkanaście lat temu były nie do pomyślenia. Biomarkerów – czyli obiektywnych i mierzalnych wskaźników biologicznych – poszukuje się najczęściej w działalności mózgu, wykorzystując do tego metody neuroobrazowania takie jak funkcjonalny rezonans magnetyczny (fMRI) lub elektroencefalografia (EEG).
Jednym z naukowców zajmujących się poszukiwaniem biomarkerów autyzmu jest prof. James C. McPartland z Yale School of Medicine, którego zainteresowanie tą tematyką wywodzi się z czasów jego stażu jako zastępcy nauczyciela wspomagającego. Jak sam mówi, jego zespół znalazł wielu kandydatów na oczekiwany wskaźnik biologiczny, jednak brak im jeszcze dogłębnego ich zrozumienia. Dotychczas największym osiągnięciem jest znalezienie opóźnienia odpowiedzi elektrofizjologicznej u osób ze spektrum autyzmu w obszarze mózgu odpowiadającym za przetwarzanie w porównaniu z grupą neurotypową. W swoich badaniach zespół prof. McPartlanda wykorzystuje nieinwazyjne metody EEG (rejestrowanie czynnościowych prądów mózgu) oraz okulografię (śledzenie punktu skupienia wzroku, ruchów gałki ocznej i rozmiaru źrenic).
Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku badań nad ADHD. Opublikowany w 2012 r. artykuł, według którego potencjalny biomarker powinien cechować się czułością oraz swoistością na poziomie ponad 80 proc., nie wyróżnił żadnego wskaźnika biologicznego, zaznaczając przy tym, że istnieją kandydaci dający nadzieję na uzyskanie takiego miana. Przez ostatnie 10 lat trwały badania próbujące opisać podstawy tego zaburzenia czy zjawisk z nim współwystępujących. Biomarkery ADHD poszukiwane są w zachowaniu kory słuchowej, a także na poziomie neuroprzekaźników, głównie dopaminy.
Popularne hipotezy wiążą się również z uwarunkowaniami genetycznymi. Przykładem może być tutaj teoria genu dysleksji, będąca jedną z najpopularniejszych hipotez dotyczących specyficznych zaburzeń uczenia się. Uzasadnionym powodem do prowadzenia badań w tym kierunku są wyniki dotyczące dziedziczności poszczególnych zaburzeń neurorozwojowych. Współczynnik dziedziczenia ADHD wynosi 0,7 (badania z 1997 r.), dysleksji – 0.6 (2006 r.), natomiast cech autystycznych 0.57 (2007 r.).
Co tam w Polsce?
Wyjaśnienia pochodzenia zaburzeń neurorozwojowych nie szukał natomiast Jacek Hołub, autor reportażu Niegrzeczne. Historie dzieci z ADHD, autyzmem i zespołem Aspergera, opisującym rzeczywistość rodzin, dla których są one codziennością. Skupienie na przedstawieniu historii tych osób zaowocowało przejmującym tekstem o problemach, postrzeganiu przez społeczeństwo oraz trudnościach rodzicielstwa, ale również jego radościach. Reportaż zwraca uwagę na krzywdzące ocenianie i przyklejanie łatek zarówno dzieciom (niegrzeczne, agresywne, dziwne), jak i ich rodzicom (zła matka/zły ojciec, którzy nie potrafią wychować potomka). Reportaż opisuje momenty zderzenia się ze ścianą w postaci instytucji publicznych czy nieprzychylnych osób – nawet członków rodziny, jak w przypadku dziadków chcących zajmować się jedynie dwójką neurotypowych dzieci, trzeciego wnuczka pozostawiając bez opieki. Wreszcie przedstawia sytuację dzieci, które nie wiedzą, jak to jest żyć inaczej, oraz, a wręcz przede wszystkim, zagubionych rodziców niewiedzących co robić, nieprzygotowanych i nieprzypuszczających, że coś takiego mogło się przytrafić właśnie im. I wbrew pozorom nie jest to wina ich ignorancji, ale istnienia tematu tabu – zwłaszcza wśród osób, które mają realny wpływ na wprowadzanie zmian.
Według przytoczonych wcześniej badań Społeczny obraz autyzmu przeprowadzonych przez CBOS, 34 proc. dorosłych Polaków uważa, że dzieci z autyzmem mogą liczyć na dużą pomoc ze strony państwa, co jest wynikiem niższym o 5 punktów procentowych w porównaniu do 2017 r. Z tego grona jedynie co czwarty ankietowany określiłby swoją odpowiedź jako zdecydowaną. Jeszcze mniej, bo zaledwie 24 proc., osób stwierdziło, że na taką pomoc mogą liczyć osoby dorosłe z autyzmem (w tym 5 proc., które wybrało odpowiedź „zdecydowanie tak”). Z badania wynika również, że ponad połowa dorosłych Polaków uważa, że rodziny dzieci z autyzmem napotykają w codziennym funkcjonowaniu na duży problem z: brakiem profesjonalnej pomocy w opiece nad dzieckiem z autyzmem (72 proc.), dyskryminacją i wykluczeniem społecznym (67 proc.), brakiem wsparcia emocjonalnego (66 proc.), brakiem informacji i wiedzy na temat autyzmu (65 proc.) oraz brakiem środków na życie (60 proc.). Wszystkie z tych zagadnień można bez problemu odnaleźć w reportażu Jacka Hołuba, który opisał historie pisane przez życie.
Pomoc? Mile widziana
Omawiając sytuację dzieci z zaburzeniami neurorozwojowymi oraz ich rodzin, trzeba wspomnieć o zaangażowaniu państwa w niesienie pomocy. Pierwszym niepokojącym objawem są przytoczone w poprzednim akapicie liczby, jednoznacznie wyrażające opinię większości dorosłych Polaków na ten temat. Potwierdzają to również wypowiedzi rodziców przytaczane przez Jacka Hołuba w reportażu Niegrzeczne. Autor podczas pracy nad książką rozmawiał również z tzw. nauczycielami wspomagającymi, których rola została zdefiniowana w rozporządzeniu dotyczącym organizowania kształcenia, wychowania i opieki dla dzieci i młodzieży niepełnosprawnych, niedostosowanych społecznie i zagrożonych niedostosowaniem społecznym. Zgodne z artykułem 7 tego dokumentu w szkołach powinno zatrudniać się nauczycieli z wykształceniem w zakresie pedagogiki specjalnej. Takiej osobie posiadającej kwalifikacje odpowiednie do niepełnosprawności ucznia (niezdefiniowane przez rozporządzenie, ocenia je dyrektor placówki) zostaje powierzone prowadzenie zajęć rewalidacyjnych dostosowanych do aktualnych potrzeb. W jakim wymiarze godzin? Odpowiedzi na to pytanie również nie znajdziemy w rozporządzeniu. Decyzja, po raz kolejny, zostaje przeniesiona na dysponujących ograniczonymi środkami pieniężnymi dyrektorów szkół. Inną kwestią finansową jest poziom zarobków nauczycieli wspomagających, który doskonale wpasowuje się w polskie, bardzo niskie realia – według badań przeprowadzonych przez portal Jobted.pl ci z większym doświadczeniem mogą liczyć na 4 tys. zł netto miesięcznie, natomiast początkujący jedynie na 2,5 tys. zł netto miesięcznie. Przy okazji warto wspomnieć, że takie uprawnienia nie przysługują każdemu dziecku ze zdiagnozowanym zaburzeniem neurorozwojowym. Wytyczne z rozporządzenia dotyczą jedynie dzieci niepełnosprawnych intelektualnie (co według najnowszych kryteriów również jest zaliczane do grupy zaburzeń neurorozwojowych) oraz tych z objawami autyzmu lub zespołu Aspergera.
Zgodnie z obecnym stanem prawnym dzieci z ADHD nie otrzymują orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego, a jedynie opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej. Podobnie jak uczniowie ze specyficznymi zaburzeniami uczenia się są oni włożeni do woreczka osób „ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi”, co oznacza, że mają one trudności ze spełnieniem wymagań programowych, ale ze względu na specyfikację swojego zachowania, nie natomiast z powodu niepełnosprawności. Co ciekawe, w tej samej kategorii znajdują się dzieci emigrantów czy pochodzące z rodzin niewydolnych wychowawczo, a także wybitnie zdolne. W teorii szkoły publiczne są zobowiązane do udzielania pomocy takim osobom. Wśród propozycji form wspomagania pojawiają się dodatkowe zajęcia kompensujące dostosowane do potrzeb ucznia, a nawet specjalne traktowanie podczas normalnych lekcji – specjalne miejsce w klasie, kontrolowanie notatek lub pilnowanie, by ważne informacje były zapisane w zeszycie. Już na tym etapie realizacja tych założeń w polskiej szkole – z przepełnionymi klasami, niewystarczającą liczbą sal lekcyjnych i zatrważająco niską pensją nauczyciela – jest trudna do wyobrażenia. Później już tylko absurd goni absurd. Nauczyciel ma starać się zwracać szczególną uwagę na rzeczy ważne (czego normalnie przecież nie robi) i prowadzić lekcje w sposób ciekawy – tak jakby na co dzień celowo prowadził je nudnie, a wszyscy uczniowie za interesujące uważali te same zagadnienia.
Zaszufladkowanie do konkretnej kategorii przez polskie prawo oświatowe ma też swoje konsekwencje na testach kończących poszczególne etapy edukacyjne. Dzieci w spektrum autyzmu mają prawo do wydłużenia czasu zarówno na egzaminie ósmoklasisty, jak i na maturze. Wiele kontrowersji i oburzenia, zwłaszcza wśród pedagogów, budzi sytuacja uczniów ze specyficznymi zaburzeniami uczenia się, którzy na dostosowania mogą liczyć jedynie na końcu szkoły podstawowej, tak jakby ich trudności wyparowywały wraz z dojrzewaniem. W najgorszej sytuacji są dzieci i młodzież z ADHD – oni podczas weryfikacji wiedzy są traktowani na równi z uczniami neurotypowymi. Chciałoby się powiedzieć, że na szczęście zespołowi nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi często towarzyszy dysleksja, ale sami zainteresowani raczej z tego faktu zadowoleni nie są.
Opinia społeczna
Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie nazwał osoby zachowującej się w specyficzny sposób dziwną czy inną. Ze świecą szukać tych, którzy zmęczeni codziennym życiem i obowiązkami nie spojrzeli krzywo na rodziców dziecka buntującego się w przestrzeni publicznej. Aż prosi się o przywołanie tumblerowego obrazka z początków drugiej dekady XXI w. – nie oceniaj mnie, znasz moje imię, a nie moją historię. Chociaż przez wielu zapewne przeszedł teraz dreszcz zniesmaczenia czy też wstydu za swoje postępowanie w tym czasie, cytat ten bardzo dobrze opisuje sytuację społeczną osób z zaburzeniami neurorozwojowymi. Ich zachowanie faktycznie może być nietypowe (częściej bądź rzadziej), co nie oznacza jednak, że są oni osobami nie funkcjonującymi poprawnie w społeczeństwie. Spora część osób zmagająca się z tymi trudnościami nie potrzebuje zbyt wiele dodatkowej pomocy, ponieważ ich zachowania – być może wypracowywane przez lata – w pełni wpasowują się w „kanon normalnego społeczeństwa”. Na najważniejsze konieczne zmiany nie mamy wpływu, potrzebna jest reforma edukacji w lepszym stopniu odpowiadająca na potrzeby różnych mniejszości. Kolejnym rozległym problemem, nieporuszonym w tym artykule, jest sytuacja dorosłych z zaburzeniami neurorozwojowymi – często diagnozowanymi już po osiągnięciu pełnoletności, kiedy to na pomoc szkolną jest zdecydowanie za późno. Tym osobom niejednokrotnie pozostaje jedynie połączenie kropek i zrozumienie swoich zachowań z dzieciństwa, często krytykowanych przez rodziców i nauczycieli. W życiu dorosłym mało kto zwraca uwagę na orzeczenia inne niż to o niepełnosprawności, które gwarantuje pracodawcom dodatkowe zyski. Czy słusznie? Osobie ze złamaną nogą nikt nie każe na niej stawać.
To, co może zrobić każdy z nas, to poszerzenie swojej wiedzy na temat tego rodzaju zaburzeń. Niepoprawne jest nazywanie ich chorobami psychicznymi, głupotą, niedorozwinięciem (określenie częściowo słuszne jedynie w przypadku niepełnosprawności intelektualnej objawiającej się znacznym obniżeniem IQ, co jest kryterium wykluczającym w przypadku diagnozowania dysleksji rozwojowej) czy nawet lenistwem. Posiadanie orzeczenia z poradni psychologiczno-pedagogicznej nie jest ani wymysłem, ani powodem do wstydu. Większość społeczeństwa, jako osoby neurotypowe, powinno to co najmniej tolerować i akceptować, a najlepiej – wspierać.