czwartek, 1 czerwca

W-Koło Woli

Wśród warszawskich blokowisk są takie, które kojarzy każdy – Ursynów Północny, Muranów czy Służew nad Dolinką. Jest jednak wiele takich, które znajdują się tylko kilka kroków od ważnych ciągów komunikacyjnych, a mają do zaoferowania dużo więcej od sław wśród podobnych sobie. Przykładem jest wolskie osiedle Koło.

Tekst: Maciej Cierniak

Wystarczy wsiąść w centrum do tramwaju 24 i minąć dwanaście przystanków (co trwa około 25 minut), po czym wysiąść pod wiaduktem trasy Prymasa Tysiąclecia. Inna droga to pociąg linii S4 bądź jakiejkolwiek innej na linii obwodowej, mającej na swojej trasie stację PKP Koło. Mi przypadła akurat przyjemność odbycia podróży autobusem nr 186, który zaczyna swój bieg wśród szczęśliwickiej zieleni, po czym zbiera pasaże- rów z kluczowego węzła na Bitwy Warszawskiej 1920 r., pokonuje skomplikowane skrzyżowanie Ronda Zesłańców Syberyjskich i zostawia w tyle przerażający kompleks Bliska Wola Tower (tzw. Hongkong). Wysiadam kilka przystanków da- lej i moim oczom ukazuje się pierzeja zdobnych, choć niskich bloków z lat 50., ciasno strzegących wejścia do celu mojej podróży – na stare Koło.

Miejsce umykające schematom

Architektura pierwszych lat PRL-u każdemu kojarzy się z czymś innym – jednym z monumentalnymi tworami z Placu Konstytucji, drugim z powojenną odbudową Starówki. Jednak prawie wszystkim umyka wąskie okno czasowe pomiędzy rokiem 1945 a 1949, kiedy to modernistyczna architektura, nieograniczona ani przez nazistowski terror, ani sztywne reguły socrealizmu, ani też wymuszoną oszczędność epoki gomułkowskiej, przeżywała okres największego rozkwitu.

Zeitgeist tych lat, naznaczony terrorem bierutowskiego stalinizmu, połączony z nadzieją na spełnienie szumnie powtarzanego powiedzenia „nigdy więcej wojny”, uwolnił w polskich architektach pokłady, duszonej do tej pory przez sanacyjny dyktat neoklasycyzmu, kreatywności i zgodności z potrzebami ludzi. Upust temu dali oni najpierw w postaci bloków położonych prostopadle do ulicy Rakowieckiej w pobliżu pętli, na której swój bieg kończy dziś tramwaj 33. Osiedle było zbudowane z wysokiej jakości materiałów, a budynki mieściły komfortowe, przestronne mieszkania dostępne dla przedstawicieli klasy robotniczej – klucze do pierwszego przydzielonego lokalu otrzymał motorniczy Zielonka. Podobną historię posiada osiedle kilku bloków położonych w bezpośrednim sąsiedztwie praskiego ZOO i mniej bezpośrednim – Dworca Wileńskiego.

Wkrótce potem przyszedł czas na większą realizację w podobnym stylu i z podobnym zamysłem. Jego zaprojektowania na (dalekich wówczas) obrzeżach Woli podjęli się Helena i Szymon Syrkusowie, znani najbardziej z późniejszego planu Starych Bielan.

Międzywojnie z “powojniem”

W latach 30. wzdłuż ulicy Obozowej powstawało etapami osiedle robotnicze, budowane z inicjatywy adekwatnie nazwanego Towarzystwa Osiedli Robotniczych (TOR). Organizacja posiadająca wiele wspólnych mianowników z Warszawską Spółdzielnią Mieszkaniową, odpowiedzialną między innymi za najstarsze kolonie „białych domów” na Żoliborzu i tanie bloki robotnicze na Rakowcu, zrealizowała największą w tamtych czasach inwestycję w (dostępne dla najgorzej sytuowanych mieszkańców) 20 dwupiętrowych bloków, stojących dwoma rzędami prostopadle do Obozowej, po obu jej stronach. Popularności ukończonemu rok przed wybuchem II wojny światowej osiedlu przysporzyła położona symultanicznie linia tramwajowa, która wkrótce pobiegła dalej – w kierunku WAT-u i Boernerowa.

Nie o blokach TOR-u jednak chcę dziś napisać, a o tym, co Syrkusowie przygotowali na południe od nich, czyli o polskiej interpretacji radzieckiego pojęcia mikrorajón („mikro-dzielnica”). Założenie było następujące: koncentrycznie usytuowane, kilkupiętrowe bloki miały funkcjonować jako samowystarczalne osiedle, posiadające własne przedszkola, szkoły, sklepy i centra kultury. Ulice je przecinające miały być przeznaczone wyłącznie na wewnętrzne potrzeby dzielnicy tak, by dzieci, biegające po zazielenionych placach zabaw i bawiące się na skwerach, nie musiały bać się potrącenia przez rozpędzony samochód albo tramwaj. Poza dzielnicę wyjeżdżałoby się tylko do pracy i w bardzo ważnych sprawach urzędowych. O ile w Związku Radzieckim podobnych projektów powstały tysiące, w Polsce nie przyjęły się one zbyt dobrze, choćby ze względu na niższy koszt (za m2) generowany przez budowanie mieszkań w wyższych blokach zamiast w niższych. Wyjątkiem jest kilka ostańców, do których należą dwa „kwadraty” położone między ulicami: Ożarowską, Deotymy, Czorsztyńską i Prymasa Tysiąclecia.

Konstrukcja osiedla

Osiedle Koło-Wschód (pierwotnie Koło-WSM) charakteryzuje się unikalną architekturą. Jej najbardziej wyjątkową cechą są występujące w zachodnim „kwadracie” klatki schodowe, wystające niczym sondy z czterokondygnacyjnych galeriowców i nie stwarzające przeszkód ani w planowaniu rozkładów mieszkań, ani w zachowaniu ciągów komunikacyjnych „zewnętrznych korytarzy” bloków. Pokryte kwadratowymi płytami z jasnego piaskowca budynki wydają się lekkie, co po części zawdzięczają wyposażonym w kolumny prześwitom, położonym na poziomie gruntu, skracającym komunikację osobom poruszającym się wewnątrz osiedla. Z kolei wschodnia część założenia, wybudowana nieco później, nie posiada wystających klatek schodowych (jedynie takie lekko sprawiające wrażenie wykuszy) ani galeriowych korytarzy zewnętrznych, lecz zachowała prześwity na parterach.

Jeśli chodzi o usługi publiczne potrzebne ludności u progu powojennego boomu demograficznego Polski, osiedle stanowiło istny raj – do dziś są tam żłobek, dwa przedszkola (przypisane, co należy przypomnieć, blokom mieszczącym w sumie jedynie kilkaset rodzin) oraz ogromną szkołę podstawową z wielkim boiskiem, wszystkie oddzielone od budynków mieszkalnych jedynie wąskimi wewnętrznymi uliczkami, wyłożonymi trylinką, spowalniającą ruch kołowy.

Również dla seniorów Koło to wymarzone miejsce do życia (i raczej to oni stanowią dziś większość mieszkańców, choć nierzadki jest też widok rodziców spacerujących z wózkami dziecięcymi po spokojnych chodnikach osiedla). Otóż Koło posiada prawdopodobnie najwyższy w Warszawie współczynnik powierzchni koron drzew, przypadającej na metr kwadratowy wyglądających na nie mieszkań (autorski wskaźnik, wymyślony na potrzeby tego tekstu). Choć podczas zimowej wycieczki można tylko próbować policzyć widoczne w zasięgu wzroku pnie, to letnia przejażdżka rowerem skończyć się może jedynie konstatacją: „Ej, ale tu jest ciemno”, a także kilkunastoma gałązkami wbitymi w oko nieostrożnie pędzącego rowerzysty. Bloki dosłownie toną w zieleni, i to na tyle, że w słoneczny, letni dzień można mylnie sądzić, że jest pochmurno (miła odmiana od betonowej części Woli w pobliżu ulic: Grzybowskiej, Karolkowej i Żelaznej).

Ponadto, po zachodniej stronie ulicy Deotymy znajduje się kościół – sanktuarium św. Józefa, które nawet jeśli nie dostarczy mało religijnemu zwiedzającemu pożywki dla ducha, to z pewnością zaciekawi go jego architektura. Z zewnątrz sprawia on bowiem wrażenie południowoeuropejskiej świątyni, zwieńczonej symetrycznymi kwadratowymi wieżyczkami, ze swoimi kamiennymi rozetami na froncie, oraz patynowanymi kopułami. Historia kościoła jest niezwykle ciekawa, jako że budowę, na potrzeby mieszkańców pobliskich kolonii robotniczych, rozpoczęto jeszcze przed wojną, i przez parę lat (do upadku powstania) spełniał on swoją rolę, będąc zabudowany drewnianymi ścianami. Spalony został przez wycofujących się Niemców. Przedwojenny proboszcz powrócił po wyzwoleniu miasta i odbudował miejsce kultu już z cegły, umiesz- czając w nim domniemane relikwie św. Józefa. A to wszystko w latach największego antyreligijnego terroru pierwszych lat Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.

Zieleń publiczna i komunikacja

Dodatkowo, w zasięgu pięciominutowego spaceru i przejścia przez mało ruchliwą ulicę Czorsztyńską znaleźć można gigantyczny park Moczydłowski z malowniczym jeziorkiem i kopcem zbudowanym z gruzów zniszczonej Warszawy (podobnie jak Górka Szczęśliwicka), na którym przy 30 stopniach trudno znaleźć dwa metry kwadratowe wolnej trawy wśród opalających się lokalsów. W bezpośrednim sąsiedztwie graniczącej z parkiem Czorsztyńskiej znajdują się trzy bloki wybudowane ewidentnie już po przemianach ustrojowych przez Spółdzielnię Mieszkaniową „Koło”. Nie ma co się jednak bać, że oczy rozpieszczone wysmakowaną architekturą drugiej połowy lat 40. będą zszokowane najntisową brzydotą – projektanci nowoczesnych budynków jawnie nawiązują do kształtu ich starszych sąsiadów, co nie tylko nie kole w oczy, lecz także nadaje spacerowi wyraz podróży w czasie.

Trzecią część osiedla, położoną w jego północno-wschodnim narożniku, stanowią bloki ewidentnie pochodzące z czasów socrealizmu, widoczne ze stacji PKP i z ulicy Obozowej. Nie nimi jednak dziś się zajmujemy.

Jak już wspomniane zostało na początku, osiedle Koło jest znakomicie skomunikowane z resztą miasta – w jego sąsiedztwie znajduje się ruchliwa trasa tramwajowa na ul. Obozowej, oraz autobusowa w al. Prymasa Tysiąclecia. Ponadto przystanek autobusem (albo 10 minut spa- cerem) dzieli mieszkańców od stacji metra Młynów, a jeszcze mniej od stacji SKM Koło. Nie należy zapominać również o bazarze znajdującym się po drodze do metra, na którym nawet w niedzielę kwitnie handel.

Sekrety Warszawy i jak je odkryć

Stolica pełna jest podobnych smaczków, do których odkrycia wy- starczy pół godziny podróży komunikacją miejską i odrobina dociekliwości w oglądaniu zdjęć satelitarnych na Google Maps. Poza samym Kołem niezwykle ciekawe są takie osiedla jak: tonący w zieleni Rakowiec (z niewątpliwie najpiękniejszym miniparkiem w Warszawie), skrajnie funkcjonalistyczne Piaski czy też bardziej znane Sady Żoliborskie, których projektantka – Halina Skibniewska – broniła każdego drzewa przed wycinką, co wynagrodziły jej w późniejszym czasie dziesiątki międzynarodowych nagród architektonicznych.

Potencjalnego eksploratora nieoczywistych atrakcji Warszawy ogranicza naprawdę niewiele rzeczy poza rozpiętością wolnego czasu, polską pogodą i częstotliwością kursowania komunikacji miejskiej w weekendy.