Waterloo Ridleya Scotta

Cesarz Francuzów, Napoleon I Bonaparte, bez wątpienia jest jedną z najważniejszych postaci nowożytnej Europy. Jego rządy na zawsze odmieniły Stary Kontynent i przygotowały podwaliny do upadku europejskich monarchii i narodzin liberalnych demokracji. Napoleon był też jednak autokratą i jedynowładcą, którego podboje i rządy twardej ręki miały w przyszłości zainspirować wielu krwawych dyktatorów. Wydawać by się mogło, że postać tak ważna, a jednocześnie tak skomplikowana i niejednoznaczna będzie wręcz rozchwytywana przez filmowców pragnących przedstawić jej biografię na srebrnym ekranie. Mimo to,mający premierę w listopadzie Napoleon w reżyserii Ridleya Scotta, to pierwsza wysokobudżetowa biografia cesarza od niemal 70 lat.

Tekst: Piotr Matusiak

Scenariusz Napoleona napisał David Scarpa. Za zdjęcia odpowiadał uznany polski operator filmowy Dariusz Wolski. W rolę tytułową wcielił się Joaquin Phoenix. W obrazie wystąpili takżeVanessa Kirby jako cesarzowa Józefina, żona monarchy, Paul Rhys jako francuski minister spraw zagranicznych, Talleyrand oraz Édouard Philipponnat jako Aleksander I, car Rosji. Film obejmuje swoją treścią wydarzenia od pierwszych istotnych sukcesów militarnych Napoleona w 1793 r., do jego śmierci na Wyspie Świętej Heleny w 1821 r.

Napoleon będzie rozczarowaniem dla wszystkich, którzy ze zniecierpliwieniem oczekiwali kolejnego historycznego arcydzieła od mistrza, który dał nam takie obrazy jak Gladiator, Ostatni pojedynek, czy też – niezwykle moim zdaniem niedoceniane – Królestwo niebieskie. Głównym problemem, z jakim boryka się film jest jego własny tytułowy bohater. Scott i Phoenix przedstawiają cesarza Francuzów jako niezdolnego do funkcjonowania w społeczeństwie socjopatę, motywowanego wyłącznie przez obsesyjną miłość do swojej żony Józefiny, a także postać absolutnie bierną i zobojętniałą, której wszystkie kolejne ruchy polityczne podpowiadane są przez licznych doradców. Oczywiście, kwestia przedstawienia charakteru postaci historycznej jest subiektywna, co do zasady nie wymaga się od twórców fikcji historycznej zgodności z rzeczywistością (wszak inaczej nie moglibyśmy nazwać jej fikcją) i mają oni licencję kreatywną na własną interpretację postaci i wydarzeń. Problem polega na tym, że charakter Napoleona w interpretacji Ridleya Scotta obiektywnie i negatywnie wpływa na jakość omawianego dzieła. Wiążą się z tym liczne naruszenia fundamentalnej zasady kina, jaką jest show-don’t-tell. Widz ma zaufać słowom wypowiadanym w filmie przez postaci, nieustannie opisujących błyskotliwość i charyzmę cesarza Francuzów, których jednak za grosz nie odnajdzie w samym filmowym Napoleonie. Nie jest w stanie pojąć, w jaki sposób Bonaparte ciągnie za sobą tłumy, będąc nieokiełznanym, aspołecznym brutalem. Znamienna jest tutaj scena powrotu Napoleona z Elby, w której wysłani przez reakcyjne władze żołnierze francuscy buntują się i przechodzą na stronę Korsykanina. Scena ta jest skrajnie niewiarygodna i nierealistyczna. Widz nie jest w stanie zrozumieć, co widzą w Bonapartem wojacy znad Sekwany. Czytelnikowi zachęcam gorąco porównanie tej sceny z odpowiadającym jej fragmentem filmu Waterloo z roku 1970. Ten krótki wycinek świetnie oddaje otaczającą Napoleona aurę, wyjaśnia, czemu żołnierze tak chętnie maszerowali za nim w ogień – i robi to lepiej niż cały film Ridleya Scotta.

Najważniejszym bodaj wątkiem Napoleona jest relacja Bonapartego z Józefiną. Przedstawienie życia cesarza przez pryzmat tej relacji jest zdecydowanie pomysłem intrygującym, lecz niestety – niespecjalnie udanym. Napoleon w jej kontekście wypada niezwykle żałośnie, miłość do żony przez połowę filmu jest jego jedyną motywacją do działania. Chorobliwą obsesją na punkcie Józefiny wyjaśnione są podejmowane przez Napoleona decyzje polityczne i wojskowe. Z kolei w drugiej części filmu Józefina staje się ofiarą obsesji cesarza, de facto pozbawionym podmiotowości trofeum Korsykanina. Warto zaznaczyć, że widz do końca seansu nie jest pewien intencji Józefiny wobec Bonapartego i nieustannie zastanawia się, czy traktuje go ona wyłącznie jako narzędzie do osiągnięcia swych celów, czy też faktycznie darzy go uczuciem – ten element wątku należy uznać za plus. Ostatecznie koncepcja związku Napoleona i jego pierwszej żony jako toksycznej, wysoce skomplikowanej relacji, w której miłość przeplata się z obsesją i intrygami, jest ciekawa, ale nie wydaje się być poprowadzona w sposób odpowiedni względem poruszanej tematyki i zbyt dominuje w filmie przedstawianym odbiorcom jako biografia Bonapartego. Trzeba jednak podkreślić, że to w tym wątku Phoenix i Kirby w niejednej scenie błyszczą aktorsko, a uzewnętrzniane przez nich emocje są wielce realistyczne i z łatwością przekonują.

Obraz Scotta z niewyjaśnionych przyczyn przeskakuje też między scenami poważnymi, pełnymi patosu oraz komediowymi, które, chociaż w większości zabawne, zauważalnie odstają. Zabieg ten daje groteskowy efekt. Trudno jest zrozumieć, czym kierował się scenarzysta, decydując się na takie poprowadzenie fabuły.

Innym problemem, który być może rozwiąże zapowiedziana wersja reżyserska filmu, są liczne przeskoki czasowe i spora kondensacja wydarzeń w Napoleonie. Trudno się temu dziwić – w końcu reżyser podjął się zadania opowiedzenia niemal 30 lat europejskiej historii w zaledwie 2,5 godziny. Zauważalnie wpływa to jednak na odbiór filmu. Częste są sytuacje, w których w sekundy przeskakujemy całe lata w życiu cesarza, brakuje też niektórych fundamentalnie istotnych wydarzeń w których brał udział, przede wszystkim bitwy pod Lipskiem, być może najważniejszego starcia w wojskowej karierze i życiu Napoleona. Z tym wiąże się inna wada filmu – widz nie jest w stanie doświadczyć poczucia władzy, jaką Napoleon posiada nad Europą. Choć w 1803 r. Bonaparte włada zaledwie paroma europejskimi krajami, w 1811 gnie przed nim karki cały Stary Kontynent, a w 1814 jest z wszystkich stron osaczony przez wrogów, widzowi wydaje się, że cesarz nieustannie tkwi w tym samym miejscu, zarówno fizycznie, politycznie jak i mentalnie.

Gra aktorska w filmie stoi na akceptowalnym poziomie. Najbardziej błyszczy Vanessa Kirby, która świetnie oddaje targające Józefiną emocje. Joaquin Phoenix w roli Napoleona sprawia wrażenie jednej ze swoich poprzednich kreacji, Jokera, cofniętego w czasie do okresu rewolucyjnej Francji. Jednocześnie gra on oszczędnie i pozwala sobie na popisy aktorskie tylko w kilku scenach wątku miłosnego filmu.

Zdjęcia również są wykonane… poprawnie. Wolski podszedł do tematu w sposób rzemieślniczy, wykonał porządną robotę, ale nie wspiął się w tym filmie na wyżyny sztuki. Podobnie można opisać muzykę i całą techniczną część filmu, a także sceny batalistyczne, które, choć imponujące wizualnie, nie budzą w widzach większego wrażenia.

 Nie należy jednak odnieść wrażenia, że Napoleon to film zły. Jest to film z serii „ujdzie”. Widz raczej nie będzie się nudził na seansie i zapewne będzie śledził fabułę z zainteresowaniem, ale salę kinową opuści umiarkowanie zadowolony, a satysfakcja będzie topniała w miarę rozważań na temat obrazu. Napoleona w reżyserii Ridleya Scotta oceniam na 5/10. Jeśli szukacie filmu na weekendowy wypad do kina, to szukajcie dalej.

Pozostaje jedno, ostatnie pytanie: co Scott chciał osiągnąć tym filmem? Wiele jego wad jest w ewidentny sposób zamierzonych, wprowadzonych w celu ośmieszenia i zbagatelizowania tytułowego bohatera. Po seansie nie można mieć wątpliwości, że ma to jakikolwiek związek z krytyką autorytaryzmu czy tyranii. Chociaż Scott usilnie próbuje wmówić to widzowi w zakończeniu filmu, to nie uprawia on tu żadnego moralizatorstwa. Po uważnych rozważaniach można dojść tylko do jednego wniosku: Ridley Scott, jako Brytyjczyk, chciał upokorzyć Francuzów. Tylko tyle i aż tyle. Zawiłości sprzed lat na tyle wgryzają się w serca narodów, że nawet tworząc film o jednym z najważniejszych ludzi w dziejach ludzkości trzeba zrobić z niego karykaturę, żeby ośmieszyć „tych drugich”. Morał z całej tej historii jest prosty: nie możemy pozwalać brytyjskim filmowcom na robienie filmów o francuskiej historii, bo Joanny D’Arc w reżyserii Scotta moglibyśmy nie przeżyć.