Orła cień

Kupując bilety lotnicze do Albanii wiedziałam o niej niewiele więcej, niż to, gdzie leży na mapie. Słyszałam też parę tekstów o tym, że to raj, gdzie na tronie zasiada Popek… Okazało się jednak, że ten mały kraj skrywa w sobie o wiele więcej.

Tekst: Aleksandra Józwik

Malownicze plaże, nieodłącznie obecne na horyzoncie góry oraz niskie ceny to piękne widoki, przez które Albania coraz częściej wybierana jest jako cel wakacyjnych podróży. Bez wątpienia głównym atutem tego kraju są warunki naturalne. Stosunkowo niski poziom urbanizacji, liczne parki narodowe i rezerwaty pozwalają cieszyć się naturą w jej nienaruszonej formie. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Na bogactwo albańskiej przyrody składają się m.in. miniatury europejskich pejzaży – na północy znajdziemy Alpy Albańskie, a na południu możemy moczyć nóżki w lazurowej wodzie nad Albańską Rivierą.
Prawdziwą perełką albańskiego krajobrazu jest Jezioro Koman położone w górskiej dolinie w północnej części kraju. Jego piękne widoki porównywane są do tych z Tajlandii. Faktycznie, można by je ze sobą pomylić, jeżeli w Tajlandii przeprawie promem towarzyszyłaby skoczna albańska muzyka i opary dymu papierosowego.

Busiki małe i duże

By pojechać do Albanii nie potrzebujemy paszportu, wystarczy sam dowód osobisty. Do tego w prawie każdym miejscu możemy płacić w euro, które funkcjonuje tu jako druga nieoficjalna waluta. Na tym jednak kończą się typowe udogodnienia znane z Unii Europejskiej i strefy Schengen. Nie możemy polegać tu na Flixbusie, Uberze ani na państwowej kolei. A jeżeli nie chcemy spędzić całego wyjazdu na plaży, musimy podróżować. Otwiera to przed nami następujące rozwiązania: wypożyczenie samochodu, korzystanie z taksówek lub małych międzymiastowych busików. Korzystałam z opcji numer 3, która jest najtańsza i przy okazji najbardziej interesująca.

Mimo moich obaw busy odjeżdżały punktualnie i zawsze z tego samego miejsca. Jednak znalezienie przystanków potrafi być prawdziwym wyzwaniem, ponieważ z reguły nie są one w ogóle oznaczone na mapie, a wiaty są tylko na pętlach. Na reszcie trasy miejsca postoju są umowne lub powodowane potrzebą chwili, np. mijaniem domu któregoś z pasażerów. Na szczęście lokalsi są bardzo pomocni i większość z nich zna angielski co najmniej na tyle, by wskazać nam drogę. Niektórzy idą nawet o krok dalej, jak pan ze stacji benzynowej, który odszedł ze stanowiska pracy na pół godziny, by stać z nami przy drodze i pomóc złapać ostatniego busa do domu.

Po znalezieniu busa nie pozostaje nam nic innego, jak usiąść (w miarę) wygodnie i wyruszyć w podróż w akompaniamencie albańskich hitów puszczanych na przemian z rapem i piosenkami Shakiry, które są tutaj wyjątkowo popularne.

Wybierając ten środek transportu musimy jednak liczyć się z tym, że cena przejazdu dla turystów zawsze jest wyższa. Ponadto do środka wpuszcza się tyle osób, ile się da i przez to niektórzy spędzają całą drogę na stojąco. Jest to standard nawet w autokarach, które kursują drogą szybkiego ruchu ze stolicy na sąsiadujące z nią lotnisko.

Cienie przeszłości

Mimo skojarzeń z imprezami i plażami Albania jest krajem o bogatej kulturze ukształtowanej przez ciężką historię.

Naród albański przez wiele wieków nie posiadał własnego państwa, przechodząc pod władzę kolejnych mocarstw — Rzym, Bizancjum i Imperium Osmańskie to tylko niektóre z nich. Na początku ubiegłego stulecia Albańczycy w końcu uzyskali niepodległość. Niestety ich wolność nie zdążyła nawet dobrze wybrzmieć, gdy niedługo później, po ledwo chwili oddechu, na kraj zapadła komunistyczna kurtyna dyktatora Envera Hodży. W swoich rządach wzorował się on najpierw na Stalinie, a potem kolejnych inspiracji szukał na stronach czerwonej książeczki. Skutki tych czasów widoczne są do dziś i niestety nie ograniczają się jedynie do tysięcy bunkrów w całym kraju czy położonego w centrum stolicy Parku Tajwańskiego.

Jednak mimo trudnej przeszłości Albańczycy nie budują na swój temat martyrologicznej opowieści (tak jak niektóre państwa). Zamiast tego wychwalają swój kraj i są z niego dumni. Poeta Pashko Vasa pisał, że religią Albańczyków jest albańskość i są to słowa jak najbardziej prawdziwe. Mimo kilku współistniejących obok siebie wyznań, największe przywiązanie i wierność Albańczycy zdają się okazywać właśnie swojemu państwu.

Jednym z fundamentów tożsamości narodowej są związane z nią symbole, które otaczane są tutaj specjalną czcią. W rodzimym języku Albania nosi nazwę Shqipëria, czyli kraina orłów. Państwowa flaga przedstawia dwugłowego orła o 25 piórach – na pamiątkę 25 bitew stoczonych przez wychwalanego do dziś bohatera narodowego Skanderbega. Ikonicznego orła możemy dostrzec na każdym kroku – jest na wszystkich rejestracjach samochodowych, na koszulkach i tatuażach. Znalazłam go nawet na detalach takich jak banderole czy nakrętki Coca-Coli.

Istotną rolę odgrywają też obyczaje. Szczególnie urzekł mnie zwyczaj zwany xhiro [czyt. dżiro]. Polega on na wieczornym spacerze oraz ucinaniu sobie pogawędek z napotkanymi po drodze znajomymi. Lubiłam patrzeć, jak faktycznie każdego dnia, w porze zachodu słońca, ulice i deptaki wypełniały się mieszkańcami kultywującymi tą małą spacerową tradycję.

Jazda

Kolejnym, mniej oficjalnym symbolem Albanii, są Mercedesy. Mniej więcej co trzeci samochód na ulicy jest właśnie tej marki. Choć nie ma jednego wyjaśnienia tego fenomenu, trzeba wziąć pod uwagę, że jazda oraz posiadanie samochodu są legalne dopiero od 1991 r. Kiedy w końcu „odblokowano” Albańczykom samochody, nic dziwnego, że wielu zapragnęło auta prestiżowej marki (Choć wiem, że jest to ogólnobałkańska tendencja, chcę wierzyć, że to krótki staż za kierownicą powoduje, że Albańczycy tak luźno podchodzą do przepisów drogowych i potrafią dostarczyć wrażeń jak na serwerze GTA online…).

Nowy początek?

Również stosunkowo niedawno zaczęła się przygoda Albanii z wolnym rynkiem. W latach 90. obok piramidy w Tiranie – betonowego symbolu komunizmu – w całym kraju pojawiły się kolejne piramidy, tyle że finansowe. Brak ostrzeżeń ani późniejszej pomocy ze strony władz wywołał protesty i zamieszki, które rozrosły się na skalę wojny domowej w całym kraju. Mimo wybrania nowych władz w 1997 r. Albania weszła w XXI w. w cieniu kryzysu. Skłoniło to wielu obywateli do emigracji lub zarabiania w szarej strefie, gdzie spora część z nich pozostaje do dziś.

Kulturowe zamieszanie

Albania jest krajem, gdzie postkomunistyczny chłód blokowisk z wielkiej płyty miesza się ze śródziemnomorskim krajobrazem i bijącym od niego ciepłem. Spotykają się tu wpływy bałkańskie, osmańskie, włoskie, a nawet greckie, co skutkuje niesamowitą mieszanką w kuchni, architekturze i zwyczajach, której trzeba doświadczyć.

Podczas zwiedzania możemy wybierać spośród starożytnych ruin, średniowiecznych zamków, komunistycznych bunkrów lub współczesnych muzeów. W ostatniej kategorii szczególnie warte uwagi są Muzeum Fotografii „Marubi” w Szkodrze oraz Narodowe Muzeum Historyczne w Tiranie.

Jeśli chodzi o jedzenie – warto spróbować miejscowych specjałów, wyśmienitych owoców morza oraz odwiedzić lokale prowadzone przez Włochów i Kosowian, które obecne są w każdym mieście. Bardzo spodobała mi się też różnorodność w kawiarniach. Dostaniemy w nich zarówno włoskie espresso, greckie freddo oraz moje nowe odkrycie – rozgrzewający turecki salep, którego smak można w przyrównać do Cini Minis.

Opuścić cień

Dzięki rosnącemu zainteresowaniu turystów Albania ma coraz większe szanse na rozwój. Mimo wielu przeszkód mam ogromną nadzieję, że z biegiem lat rozwinie skrzydła i uda jej się choć trochę wyjść (czy może raczej wylecieć?) ze swojego cienia.